Ważne informacje i terminy



6 lutego 2013

Rozczarowania przedmarcowe


Tak się złożyło, że ostatnio odłożyłam na chwilę lekturę ambitniejszą i sięgnęłam po dwa czytadła pod rząd. Zaletą takich powieści jest fakt, że szybko się je czyta i można odpocząć od myślenia. Dziś na warsztacie Marcowe fiołki Sary Jio. Powieść raczej dorównuje poziomem Szukając Noel, a na pewno jej nie przewyższa.

Główną bohaterką jest Emily, która cierpi na niemoc twórczą (napisała dotąd jedną powieść) i właśnie rozwiodła się z mężem. Namówiona przez przyjaciółkę postanawia wyjechać do ciotki Bee na wyspę i tam zdystansować się oraz odzyskać natchnienie. Powrót do miejsc znanych tak dobrze z dzieciństwa nie do końca jest jedynie wspominaniem beztroskich wakacji. Emily znajduje (jak później się okazuje zupełnie nieprzypadkowo) pamiętnik z 1943 roku, w którym tajemnicza Esther opowiada o miłości życia. Próby rozwikłania rodzinnej tajemnicy sprzed lat nie są jedynym wątkiem Marcowych fiołków. Emily nie tylko bowiem czyta o kłopotach sercowych, ale i sama takie przeżywa. Próba pogodzenia się z rozwodem oraz pojawienie się na horyzoncie dwóch mężczyzn z wyspy to jest to z czym przychodzi się jej zmierzyć.

Pomysły na różne historie w powieści są ciekawe. Jednak ich wykonanie jest zbyt niedopracowane, by mnie zachwyciło.
Zaciekawić mogą drugoplanowe postaci. Para przyjaciółek – Bee i Evelyn, którym przychodzi się zmierzyć z czymś ostatecznym – ze śmiercią jednej z nich. Żałowałam, że autorka nie poświęciła im więcej uwagi. Kreacja tych bohaterek zapowiadała się ciekawie, jednak niestety pozostał jedynie ich zarys, szkic. Podobnie jest z Henrym – początkowo myślałam, że autorka poświęci mu nieco uwagi. Niestety, Henry znika i pojawia się pod koniec, ale też niepełny, przezroczysty.

Podobnie rzecz ma się z narracją. Ciekawy pomysł – przeplatanie teraźniejszości i przeszłości mnie zazwyczaj zachwyca. Tu jednak autorka poprzestała na ciekawym zamyśle, bo samo wykonanie jest nieporadne. Pamiętnik Esther czasem mnie denerwował naiwnością i ckliwością. Podczas lektury miewałam chwile znudzenia, a rozwój akcji nie zaskakiwał za bardzo.

Powieść ogólnie czytało się raczej dobrze, choć nie jest wysokich lotów. Nie zachwyca jednak pod względem kreacji bohaterów, którzy raczej są szkicami niż pełnymi postaciami. Narracja momentami trącała przesadną ckliwością. Niektóre sytuacje naiwne i niezbyt realistyczne. Taka kolejna, po Szukając Noel, baśń dla kobiet. I mimo że lubię czasem cudowne historie z dobrym zakończeniem, to tu mi ponownie czegoś brakowało. Choć dostrzec można ciekawy pomysł, to cała powieść wydaje się być niedopracowana, nie do końca przemyślana, opowiedziana w sposób nieporadny. A szkoda, bo mogła wyjść z tego historia, która czaruje.


Sarah Jio, Marcowe fiołki, tłum. Julia Kryszczuk-Wicijowska, wyd. Znak, Kraków 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz