ROSZPONKA
Dawno,
dawno temu żyli sobie mąż i żona. Odkąd pamiętali, życzyli sobie dziecka, aż wreszcie
Bóg wysłuchał ich modlitw.
Pewnego
razu żona spoglądając przez niewielkie okienko w ich mieszkanku, dojrzała w ogrodzie sąsiadki
czarownicy, której wszyscy się okrutnie bali, najpiękniejszą roszponkę, jaką
kiedykolwiek widziała. Oczywiście natychmiast zapragnęła jej skosztować, lecz
wiedziała, że jeśli ośmieli się ukraść roślinę, zostanie bezlitośnie ukarana.
Nieodparta ochota jednak okazała się silniejsza niż świadomość kary, więc
pewnego razu poprosiła męża, aby przyniósł jej roszponkę. Mąż, choć wiedział, jak to się skończy, spełnił prośbę. Z roszponki żona
przyrządziła sałatkę, która okazała się najlepszą, jaką kiedykolwiek mieli
okazję spróbować. Dlatego kobieta zamiast zaspokoić łaknienie, zapragnęła roślinki
jeszcze bardziej. Znów więc poprosiła męża o wkradnięcie się do ogrodu po
roszponkę. Tym razem nie wszystko poszło zgodnie z planem, ponieważ kiedy tylko
mężczyzna zdołał przekroczyć furtkę do ogrodu, natknął się na właścicielkę
upragnionej roszponki.
- Jak
śmiesz! - krzyczała swym grubym i nadzwyczaj męskim jak na staruszkę głosem -
Jak śmiesz kraść moją własność!
-
Ttttoo moja żona kazała mmmiii zerwać twą roszponkę, bo jak tytytylko ją
zobaczyła zapragnęła jej skoskokokosztować…- tłumaczył się mąż, dygocąc ze
strachu.
- AAAAAaaaaa…
skoro tak bardzo smakuje jej moja roszponka, to mogę jej dać tyle, ile dusza
zapragnie, ale pod jednym warunkiem…
- Mmmmiiiannowicie…?
- spytał, nadal trzęsąc portkami ze strachu.
- Musicie
oddać mi wasze pierworodne dziecko, a ja zajmę się nim tak dobrze, jak rodzona
matka – powiedziała z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Mąż musiał naprawdę bać
się wiedźmy, bo bez namysłu zgodził się na układ, wziął tyle roszponki, ile
tylko zdołał unieść i pobiegł uradowany do domu.
Kiedy nadszedł dzień narodzin, czarownica
przybyła zgodnie z umową i zabrała dziecko. Na początku chciała nazwać
dziewczynkę Roszponka, ale uznała, że prościej będzie po prostu Sałata. Gdy
dziewczynka miała 12 lat, wiedźma zamknęła ją w wieży bez drzwi i okien, w
samym środku lasu. Sałata miała piękne, długie i czarne niczym pióra kruka
włosy i kiedy czarownica chciała dostać się na górę wołała:
- Sałatko!
Spuść tu swe włosy! - na co dziewczyna zawsze odpowiadała:
- Mamo!
Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywała! – i spuszczała wodospad pięknych
włosów z jedynego okna, na samej górze wieży. Kiedy czarownica niezdarnie
wspinała się na szczyt, towarzyszyły temu różne okrzyki typu: „Ałaaaaaaa!; Nie szarp tak!; To moje włosy,
a nie jakaś cuma na statku!; Znowu nie
kupiłaś tej liny do wspinaczki?!”.
Pewnego
razu obok lasu przejeżdżał młody chłopak. Usłyszał najpiękniejszą muzykę z
gatunku heath metal i postanowił poszukać źródła urzekających go dźwięków.
Podążając za nimi w głąb lasu, odnalazł wieżę, ale nie wiedział, jak ma
się na nią wspiąć, więc wrócił do domu. Jednak
muzyka ta tak bardzo go urzekła, że wracał każdego dnia pod wieżę i próbował
się na nią nieudolnie wspiąć.
Pewnego dnia, kiedy jak co dzień opracowywał
technikę wspinania, noga omsknęła mu się z jednej z cegieł i wylądował półtora
metra niżej w krzakach. Los zesłał upadek w samą porę, bo o mały włos, a
zobaczyłaby go wracająca z miasta czarownica. Leżąc tak w krzakach, zdołał
podsłuchać magiczne słowa wypowiadane przez czarownicę umożliwiające wspinaczkę.
Następnego dnia, zamiast wykonywać syzyfową wspinaczkę, zawołał. I nie musiał
nawet zmieniać barwy głosu, bo jak dowiedzieliśmy się na początku, czarownica
miała głos nadzwyczaj męski.
- Sałatko, spuść tu swe
włosy! – lecz zamiast zobaczyć wodospad
pięknych czarnych włosów, zobaczył spadający wprost na niego dość duży
kamień. Zauważył go na szczęście na tyle szybko, aby zrobić unik.
- Za co to było?! –
wrzasnął oszołomiony i nie minęła sekunda, a w oknie pojawiła się nieco
zdziwiona twarz dziewczyny.
- Moment, to nie mama?!
Kim jesteś? – spytała zakłopotana.
- Ja?
- A widzisz tu kogoś
innego, kogo chciałam trafić kamieniem w głowę?
- Nooooo… nie. Przyjeżdżałem
tu od zeszłego wtorku, kiedy pierwszy raz usłyszałem tak piękną muzykę,
chciałem się po prostu dowiedzieć jaki to zespół.
- AAAaaa… chcesz
wpaść do mnie na chwilę?- zapytała bez
znacznego entuzjazmu na twarzy.
- Tak,
jasne, czemu nie?... - mruknął trochę bardziej ożywiony niż zwykle.
Dziewczyna
spuściła mu swoje włosy, a po bolesnych dla niej dwóch minutach chłopak znalazł
się na górze. Zdumiał się nieco, kiedy zobaczył wystrój pokoju Sałaty. Na
czarnych ścianach wisiały krwawe obrazki, na szafkach i szafach leżały lalki
voo-doo, obok łóżka stały pary rozmaitych glanów, na toaletce oprócz czarnych
szminek i ciemnych cieni do oczu, leżało także mnóstwo kolczyków, plug’ów i
tuneli. Na półce nad łóżkiem leżały płyty samych najlepszych zespołów
metalowych: System of a down, Within Temptation, Black Sabbath, Iron Maiden… Całe
pomieszczenie oświetlone było świeczkami i chociaż były porozstawiane wszędzie
i tak trudno było cokolwiek zobaczyć.
Dopiero kiedy Sałata podeszła, by zapalić
kolejne świeczki, chłopak mógł zobaczyć
jej twarz dokładnie. Dziewczyna miała bladą cerę, drobny nos przekłuty w jednym
płatku, duże, zielone jak trawa wiosną oczy, otoczone wachlarzem gęstych,
czarnych i długich rzęs. Nad przyciemnionymi czarnym cieniem powiekami
znajdowały się cienkie, czarne brwi, przekłute w jednym miejscu srebrnym kolczykiem.
Wąskie usta zostały pomalowane mocną, krwistą szminką i przyozdobione
kolczykami Snake bites. Sałata ubrana była cała na czarno i chyba jej wygląd
odpowiadał chłopakowi, bo uśmiechnął się i pomyślał: „ale laska”.
-
Doczepiane? – spytał ni z tego, ni z owego.
- Co?-
odpowiedziała pytaniem na pytanie wyraźnie zdezorientowana.
- No
włosy. Doczepiane?
- Aaa,
tak doczepiane. Wszyscy myślą, że prawdziwe, ale po prostu kupiłam dobrej
jakości.
- Mhm…
- mruknął. – Jesteś metalem..? Punkiem…? Gotką…?
- Coś
pomiędzy metalem, punkiem a emo…- odpowiedziała i szybko dodała:
- To
wszystko przez moje imię i przez to, że moja matka trzyma mnie w tej wieży i
nie chce wypuścić.
- A jak
ono brzmi?
- Hm?
- Twoje
imię.
- Nie
chcesz tego wiedzieć…
- No powiedz.
- Nie
- Prooooooooooooooooooooooooszę?
– a że nie miała zamiaru się z nim dłużej kłócić, postanowiła wyjawić sekret.
- No
więc… Mam na imię…. Sałata – nie zdziwiła się reakcją chłopaka, który z trudem
powstrzymywał się od śmiechu.
- Śmiało,
śmiej się dowoli – powiedziała tak smutnym tonem, że od razu przestał się
śmiać, a zrobił to między innymi dlatego, że dziewczyna mu się podobała i nie
chciał stracić u niej względów.
- Kto
cię tak naa….- ale nie zdołał nawet dokończyć zdania, bo przerwał mu głos
dochodzący z dołu wieży. Tak, była to czarownica, która niecierpliwie czekała
na transport w górę.
- To
moja mama! - szepnęła z przerażeniem Sałata – Szybko! Właź do szafy! – otworzyła
drzwi i wpychając chłopaka do środka, krzyknęła:
- Już
idę, mamo! – szybko spuściła włosy i po 5 minutach czarownica znalazła się na
górze.
-
Sałatko…. – powiedziała wiedźma z przenikliwym spojrzeniem.
- Tak,
mamo?
- Co, u
licha, robi motor u stóp wieży? Czyżby ktoś postanowił cię odwiedzić? I
dlaczego stoisz przed tą szafą z takim głupim uśmieszkiem, jakbyś chciała coś
przede mną ukryć?!!!
- Ja?!
– wrzasnęła Sałata, a ze strachu oblał ją zimny pot. - Ja coś przed tobą
ukrywam?! To ty całymi dniami przebywasz Bóg wie gdzie i trzymasz mnie w tej
wieży jak w jakimś więzieniu!- krzyknęła i choć wyglądała na zagniewaną, tak
naprawdę była okrutnie przerażona.
- Dosyć
tego! Nie mam zamiaru wysłuchiwać, jak jakaś małolata mnie poucza!- wrzasnęła i jednym machnięciem ręki
odepchnęła dziewczynę od drzwi szafy. Otworzyła je z rozmachem, ale
nawet nie zdążyła się dokładniej rozejrzeć, kiedy coś ciężkiego uderzyło ją w
głowę. Z cichym jękiem runęła na podłogę. W drzwiach szafy stał zdyszany i
lekko oszołomiony wydarzeniami chłopak. W prawej ręce trzymał ciężki, czarny
but. Był to glan ze wzmacnianym blachą noskiem, więc nic dziwnego, że wiedźmę zwaliło z nóg.
- To
co, uciekamy? – spytał, wygrzebując linę do wspinaczki z koszyka czarownicy,
widocznie w końcu wysłuchała córki i wybrała się do sklepu sportowego.
- I
miałabym zostawić ją tu tak samą? Nie ma mowy… – powiedziała z lekkim wahaniem
Sałata.
- Przecież
i tak zawsze chciałaś się stąd wyrwać, a teraz nadarzyła ci się wspaniała
okazja i z niej nie skorzystasz? No proszę cię! – te słowa widocznie przemówiły
do dziewczyny, bo tylko ucałowała przybraną matkę w policzek i spytała:
- To
gdzie umocować linę? – i wkrótce znaleźli się na dole wieży. Sałata zdążyła
spakować najważniejsze rzeczy, więc w sumie niczego jej nie brakowało.
- Gotowa?
– spytał chłopak, wsiadając na motor.
- Chyba
tak… - odpowiedziała. Ostatni raz spojrzała na wieżę, w której spędziła tyle lat.
Zrobiło jej się przykro, że zostawia matkę samą, ale pomyślała: „Skoro dała
radę wybudować dla mnie taką wieżę całkiem sama, to chyba sobie poradzi” i z tą świadomością wsiadła na czarnego harleya
i objęła chłopaka wokół talii. Kiedy silnik wydał z siebie potężny ryk,
spytała:
- A tak
w ogóle, jak masz na imię?
- Nazywam się…. – ale jego odpowiedź zagłuszył
ponowny ryk silnika.
I tak
żyli długo i szczęśliwie.
KONIEC
Adela
Moss, I B