Ważne informacje i terminy



27 listopada 2013

Złamana konwencja w "Roszpunce"

ROSZPONKA
Dawno, dawno temu żyli sobie mąż i żona. Odkąd pamiętali, życzyli sobie dziecka, aż wreszcie Bóg wysłuchał ich modlitw.
Pewnego razu żona spoglądając przez niewielkie okienko w ich mieszkanku, dojrzała w ogrodzie sąsiadki czarownicy, której wszyscy się okrutnie bali, najpiękniejszą roszponkę, jaką kiedykolwiek widziała. Oczywiście natychmiast zapragnęła jej skosztować, lecz wiedziała, że jeśli ośmieli się ukraść roślinę, zostanie bezlitośnie ukarana. Nieodparta ochota jednak okazała się silniejsza niż świadomość kary, więc pewnego razu poprosiła męża, aby przyniósł jej roszponkę. Mąż, choć wiedział, jak to się skończy, spełnił prośbę. Z roszponki żona przyrządziła sałatkę, która okazała się najlepszą, jaką kiedykolwiek mieli okazję spróbować. Dlatego kobieta zamiast zaspokoić łaknienie, zapragnęła roślinki jeszcze bardziej. Znów więc poprosiła męża o wkradnięcie się do ogrodu po roszponkę. Tym razem nie wszystko poszło zgodnie z planem, ponieważ kiedy tylko mężczyzna zdołał przekroczyć furtkę do ogrodu, natknął się na właścicielkę upragnionej roszponki.
- Jak śmiesz! - krzyczała swym grubym i nadzwyczaj męskim jak na staruszkę głosem - Jak śmiesz kraść moją własność!
- Ttttoo moja żona kazała mmmiii zerwać twą roszponkę, bo jak tytytylko ją zobaczyła zapragnęła jej skoskokokosztować…- tłumaczył się mąż, dygocąc ze strachu.                   
- AAAAAaaaaa… skoro tak bardzo smakuje jej moja roszponka, to mogę jej dać tyle, ile dusza zapragnie, ale pod jednym warunkiem…
- Mmmmiiiannowicie…? - spytał, nadal trzęsąc portkami ze strachu.
- Musicie oddać mi wasze pierworodne dziecko, a ja zajmę się nim tak dobrze, jak rodzona matka – powiedziała z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Mąż musiał naprawdę bać się wiedźmy, bo bez namysłu zgodził się na układ, wziął tyle roszponki, ile tylko zdołał unieść i pobiegł uradowany do domu.

Kiedy nadszedł dzień narodzin, czarownica przybyła zgodnie z umową i zabrała dziecko. Na początku chciała nazwać dziewczynkę Roszponka, ale uznała, że prościej będzie po prostu Sałata. Gdy dziewczynka miała 12 lat, wiedźma zamknęła ją w wieży bez drzwi i okien, w samym środku lasu. Sałata miała piękne, długie i czarne niczym pióra kruka włosy i kiedy czarownica chciała dostać się na górę wołała:
- Sałatko! Spuść tu swe włosy! - na co dziewczyna zawsze odpowiadała:
- Mamo! Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywała! – i spuszczała wodospad pięknych włosów z jedynego okna, na samej górze wieży. Kiedy czarownica niezdarnie wspinała się na szczyt, towarzyszyły temu różne okrzyki typu:  „Ałaaaaaaa!; Nie szarp tak!; To moje włosy, a  nie jakaś cuma na statku!; Znowu nie kupiłaś tej liny do wspinaczki?!”.
Pewnego razu obok lasu przejeżdżał młody chłopak. Usłyszał najpiękniejszą muzykę z gatunku heath metal i postanowił poszukać źródła urzekających go dźwięków. Podążając za nimi w głąb lasu, odnalazł wieżę, ale nie wiedział, jak ma się  na nią wspiąć, więc wrócił do domu. Jednak muzyka ta tak bardzo go urzekła, że wracał każdego dnia pod wieżę i próbował się na nią nieudolnie wspiąć. 

Pewnego dnia, kiedy jak co dzień opracowywał technikę wspinania, noga omsknęła mu się z jednej z cegieł i wylądował półtora metra niżej w krzakach. Los zesłał upadek w samą porę, bo o mały włos, a zobaczyłaby go wracająca z miasta czarownica. Leżąc tak w krzakach, zdołał podsłuchać magiczne słowa wypowiadane przez czarownicę umożliwiające wspinaczkę. 

Następnego dnia, zamiast wykonywać syzyfową wspinaczkę, zawołał. I nie musiał nawet zmieniać barwy głosu, bo jak dowiedzieliśmy się na początku, czarownica miała głos nadzwyczaj męski. 
- Sałatko, spuść tu swe włosy! – lecz zamiast zobaczyć wodospad  pięknych czarnych włosów, zobaczył spadający wprost na niego dość duży kamień. Zauważył go na szczęście na tyle szybko, aby zrobić unik.
- Za co to było?! – wrzasnął oszołomiony i nie minęła sekunda, a w oknie pojawiła się nieco zdziwiona twarz dziewczyny.
- Moment, to nie mama?! Kim jesteś? – spytała zakłopotana.
- Ja?
- A widzisz tu kogoś innego, kogo chciałam trafić kamieniem w głowę?
- Nooooo… nie. Przyjeżdżałem tu od zeszłego wtorku, kiedy pierwszy raz usłyszałem tak piękną muzykę, chciałem się po prostu dowiedzieć jaki to zespół.
- AAAaaa… chcesz wpaść  do mnie na chwilę?- zapytała bez znacznego entuzjazmu na twarzy.
- Tak, jasne, czemu nie?... - mruknął trochę bardziej ożywiony niż zwykle. 

Dziewczyna spuściła mu swoje włosy, a po bolesnych dla niej dwóch minutach chłopak znalazł się na górze. Zdumiał się nieco, kiedy zobaczył wystrój pokoju Sałaty. Na czarnych ścianach wisiały krwawe obrazki, na szafkach i szafach leżały lalki voo-doo, obok łóżka stały pary rozmaitych glanów, na toaletce oprócz czarnych szminek i ciemnych cieni do oczu, leżało także mnóstwo kolczyków, plug’ów i tuneli. Na półce nad łóżkiem leżały płyty samych najlepszych zespołów metalowych: System of a down, Within Temptation, Black Sabbath, Iron Maiden… Całe pomieszczenie oświetlone było świeczkami i chociaż były porozstawiane wszędzie i tak trudno było cokolwiek zobaczyć. 

Dopiero kiedy Sałata podeszła, by zapalić kolejne świeczki,  chłopak mógł zobaczyć jej twarz dokładnie. Dziewczyna miała bladą cerę, drobny nos przekłuty w jednym płatku, duże, zielone jak trawa wiosną oczy, otoczone wachlarzem gęstych, czarnych i długich rzęs. Nad przyciemnionymi czarnym cieniem powiekami znajdowały się cienkie, czarne brwi, przekłute w jednym miejscu srebrnym kolczykiem. Wąskie usta zostały pomalowane mocną, krwistą szminką i przyozdobione kolczykami Snake bites. Sałata ubrana była cała na czarno i chyba jej wygląd odpowiadał chłopakowi, bo uśmiechnął się i pomyślał: „ale laska”.
- Doczepiane? – spytał ni z tego, ni z owego.
- Co?- odpowiedziała pytaniem na pytanie wyraźnie zdezorientowana.
- No włosy. Doczepiane?
- Aaa, tak doczepiane. Wszyscy myślą, że prawdziwe, ale po prostu kupiłam dobrej jakości.
- Mhm… - mruknął. – Jesteś metalem..? Punkiem…? Gotką…?
- Coś pomiędzy metalem, punkiem a emo…- odpowiedziała i szybko dodała:
- To wszystko przez moje imię i przez to, że moja matka trzyma mnie w tej wieży i nie chce wypuścić.
- A jak ono brzmi?
- Hm?
- Twoje imię.
- Nie chcesz tego wiedzieć…
- No powiedz.
- Nie
- Prooooooooooooooooooooooooszę? – a że nie miała zamiaru się z nim dłużej kłócić, postanowiła wyjawić sekret.
- No więc… Mam na imię…. Sałata – nie zdziwiła się reakcją chłopaka, który z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
- Śmiało, śmiej się dowoli – powiedziała tak smutnym tonem, że od razu przestał się śmiać, a zrobił to między innymi dlatego, że dziewczyna mu się podobała i nie chciał stracić u niej względów. 
- Kto cię tak naa….- ale nie zdołał nawet dokończyć zdania, bo przerwał mu głos dochodzący z dołu wieży. Tak, była to czarownica, która niecierpliwie czekała na transport w górę.
- To moja mama! - szepnęła z przerażeniem Sałata – Szybko! Właź do szafy! – otworzyła drzwi i wpychając chłopaka do środka, krzyknęła:
- Już idę, mamo! – szybko spuściła włosy i po 5 minutach czarownica znalazła się na górze.
- Sałatko…. – powiedziała wiedźma z przenikliwym spojrzeniem.
- Tak, mamo?
- Co, u licha, robi motor u stóp wieży? Czyżby ktoś postanowił cię odwiedzić? I dlaczego stoisz przed tą szafą z takim głupim uśmieszkiem, jakbyś chciała coś przede mną ukryć?!!!
- Ja?! – wrzasnęła Sałata, a ze strachu oblał ją zimny pot. - Ja coś przed tobą ukrywam?! To ty całymi dniami przebywasz Bóg wie gdzie i trzymasz mnie w tej wieży jak w jakimś więzieniu!- krzyknęła i choć wyglądała na zagniewaną, tak naprawdę była okrutnie przerażona.
- Dosyć tego! Nie mam zamiaru wysłuchiwać, jak jakaś małolata mnie poucza!- wrzasnęła i jednym machnięciem ręki odepchnęła dziewczynę od drzwi szafy. Otworzyła je z rozmachem, ale nawet nie zdążyła się dokładniej rozejrzeć, kiedy coś ciężkiego uderzyło ją w głowę. Z cichym jękiem runęła na podłogę. W drzwiach szafy stał zdyszany i lekko oszołomiony wydarzeniami chłopak. W prawej ręce trzymał ciężki, czarny but. Był to glan ze wzmacnianym blachą noskiem, więc nic dziwnego, że wiedźmę zwaliło z nóg. 
- To co, uciekamy? – spytał, wygrzebując linę do wspinaczki z koszyka czarownicy, widocznie w końcu wysłuchała córki i wybrała się do sklepu sportowego.
- I miałabym zostawić ją tu tak samą? Nie ma mowy… – powiedziała z lekkim wahaniem Sałata.
- Przecież i tak zawsze chciałaś się stąd wyrwać, a teraz nadarzyła ci się wspaniała okazja i z niej nie skorzystasz? No proszę cię! – te słowa widocznie przemówiły do dziewczyny, bo tylko ucałowała przybraną matkę w policzek i spytała:
- To gdzie umocować linę? – i wkrótce znaleźli się na dole wieży. Sałata zdążyła spakować najważniejsze rzeczy, więc w sumie niczego jej nie brakowało.
- Gotowa? – spytał chłopak, wsiadając na motor.
- Chyba tak… - odpowiedziała. Ostatni raz spojrzała na wieżę, w której spędziła tyle lat. Zrobiło jej się przykro, że zostawia matkę samą, ale pomyślała: „Skoro dała radę wybudować dla mnie taką wieżę całkiem sama, to chyba sobie poradzi” i  z tą świadomością wsiadła na czarnego harleya i objęła chłopaka wokół talii. Kiedy silnik wydał z siebie potężny ryk, spytała:
- A tak w ogóle, jak masz na imię?
 - Nazywam się…. – ale jego odpowiedź zagłuszył ponowny ryk silnika.
I tak żyli długo i szczęśliwie.
                                  
KONIEC



                                                                                                                      Adela Moss, I B

24 listopada 2013

Złamana konwencja w "Kopciuszku"

Zgodnie z zapowiedzią publikuję jeden z dwóch tekstów uczennic klasy I B SAG, który łamie konwencję baśni. Drugi o Roszpunce niebawem na polskowieniu.

Tekst trzeciej uczennicy został opublikowany na biblioteczno-polonistycznym: 

Zapraszam do lektury,
Kasia Bębenek, nauczyciel języka polskiego

Kopciuszek?

Pewnemu człowiekowi zachorowała żona umiłowana; czując zbliżającą się śmierć, przywołała do siebie córkę jedynaczkę i rzekła do niej:
- Dziecko ukochane, pamiętaj, urok osobisty ponad wszystko. Bóg dał ci urodę, więc ją wykorzystaj.
To rzekłszy, zamknęła oczy i umarła...
Dziewczynka chodziła codziennie na grób matki i płakała. I tak nadeszła zima, śnieg okrył mogiłę białą chustą, a kiedy z wiosną spłynął, ojciec sieroty poślubił inną kobietę.
Druga żona przywiozła z sobą dwie córki o pięknych i gładkich twarzyczkach, lecz za to o czołach nieskalanych żadną myślą i pustych oczach. Dziewczyna natychmiast zdała sobie sprawę ze swojej przewagi wobec przyrodnich sióstr i ich największej słabości – próżności. Dla biednych dziewcząt nastały smutne czasy.

Wkrótce zaczęło brakować pieniędzy. Dwie siostry tyle wydawały na suknie, perfumy i biżuterię, że macocha musiała wyjechać daleko, do Ameryki, by zarabiać pieniądze. Sprytna dziewczyna widziała w nieobecności kobiety swoją szansę i wraz z upływającym czasem, sprawiała, że przyrodnie siostry z godziny na godzinę robiły się coraz bardziej głupiutkie. Do tego niecnego posunięcia wykorzystała… komputer i dostęp do Internetu. Kluczyk do domowej biblioteczki nosiła zawiązany na rzemyku na szyi. W chwilach szczególnego ogłupienia zmuszała je do wykonywania prac domowych.
- A dlaczego, moje głupie gąski, siedzicie ze mną w pokoju? – mówiła. - Kto chce jeść chleb, ten musi na niego zarobić! Precz, dziewki kuchenne, do roboty!
Odebrała im wszystkie piękne suknie, a odziała w jakieś stare, szare łachmany i dała im drewniane trzewiki.
- Popatrzcie, jak się te dumne księżniczki wystroiły! - zawołała i zaprowadziła je ze śmiechem do kuchni. Biedactwa! Musiały teraz od rana do nocy ciężko pracować, wstawać o świcie, nosić wiadrami wodę, prać, rozpalać ogień w kominie i gotować jedzenie... Przy tym siostra dokuczała im ciągle, robiła przykrości, jakie tylko zdołała wymyślić, wyśmiewała się z nich, pewna, że są tak głupie, iż nie mają uczuć. Tu jednak omyliła się, gdyż nawet najmniej rozumna istota ludzka ma uczucia.
I tak, wsypywała do popiołu groch i soczewicę, a biedne dziewczyny wybierając nasiona, nie raz siedziały do późnej nocy. Wieczorem, zmęczone po pracy, nie posiadając łóżek, kładły się obok komina, zagrzebując się dla ciepła w popiele... I dlatego każda z nich była zawsze brudna i zasmolona; przezwano je więc Kopciuszkami.
Ojciec złej dziewczyny był człowiekiem uczciwym i dobrym, ale ślepym na poczynania córki. Pewnego razu wybierając się na jarmark, zapytał pasierbic, co im przywieźć.
- Piękne suknie - odrzekła jedna.
- Perły i drogie kamienie - dodała druga.
- A ty czego chcesz, córko? - zwrócił się ojciec do rodzonej córki.
- Przywieź mi, ojczulku, czarny spory kociołek, którym da ci w łeb nieżyczliwy sprzedawca, kiedy będziesz powracać - odrzekła.
Kupił ojciec na jarmarku dla pasierbic piękne suknie, perły i drogie kamienie, a kiedy w powrotnej drodze Stary John, o którym już dawno wiadomo, że postradał zmysły, bez namysłu cisnął w niego własnym towarem, podniósł kociołek z ziemi i zabrał ze sobą. Powróciwszy do domu, dał Kopciuszkom to, czego sobie życzyły, a córce kociołek.

Zdarzyło się, że król zapowiedział wielką zabawę, która miała trwać jeden wieczór. Rozesłano zaproszenia do wszystkich młodych i ładnych panien w całym kraju, aby syn królewski mógł sobie wśród nich wybrać żonę. Wiedziała o tym już wcześniej zła dziewczyna, dlatego poprosiła ojca o kociołek. Zobaczyła w tym wydarzeniu szansę – postanowiła rozkochać w sobie królewicza i do kresu swych dni żyć w luksusie. Przyszło także zaproszenie do obydwóch sióstr, z czego uradowały się wielce.

Dziewczyna jednak ani myślała pozwolić przyrodnim siostrom iść na bal. Była, co prawda, pewna swojej urody, ale nie chciała ryzykować. Postanowiła potrzymać siostry w niepewności.
- Pójdziecie na bal – obiecywała. - Uczeszę was zaraz jak najpiękniej, oczyszczę wam trzewiki, by błyszczały jak zwierciadło, i pozapinam sprzączki. Pod warunkiem, że …
Siostry patrzyły na nią pytająco, a ona odpowiedziała:
– Pod warunkiem, że wybierzecie wszystkie ziarna soczewicy i grochu z popiołu w przeciągu jednej godziny!
Usłuchały tego rozkazu, ale zapłakały przy tym, gdyż wiedziały, że czasu jest za mało i nie pójdą na bal. W duchu przeklinały złą przyrodnią siostrę oraz dzień, w którym matka wyjechała za granicę.

Tymczasem ściemniało się. Dziewczyna wybiegła do lasu, zabierając ze sobą kociołek.
O rzeczach, które tam wyczyniała, opowiem Wam tylko pokrótce, gdyż wątpię, że uwierzycie
mi na słowo...
Nad grobem matki ustawiła kociołek i nastawiła tajemniczego wywaru, szepcząc przeróżne zaklęcia. Mówiła coraz głośniej i wścieklej. Zaczął wyć wiatr. Zapadła ciemność. Zza drzew wychodziły różne zwierzęta, powróciły do życia postaci tak straszne, że nie chciano ich nawet w piekle. Rozpętał się chaos. Wieśniacy mieszkający nieopodal siedzieli cichutko, przerażeni widokiem lasu, który zdawał się stanąć niemalże w płomieniach. Nawet wiele lat później mówiono, że tamtej nocy szatan okropne nocne wyprawiał tam harce, że słychać było szydercze okrzyki, a między drzewami, przy wielkim ognisku tańczyły ubrane w biel postacie, sprawiające wrażenie… przezroczystych. I nie było ani jednego śmiałka, który zawiadomiłby o rzekomym pożarze lasu.

Wiedząc, że siła demonów nie stanowi potęgi, dziewczyna zebrała ich tamtej nocy jak najwięcej. Tak wielka była jej żądza bogactw i tak była zaślepiona. I... nieszczęśliwa, bo chyba się ze mną zgodzicie, że człowiek szczęśliwy nie posuwa się do takich uczynków.

Chciała, by pilnowały, jej dwóch sióstr, aby te nie wymknęły się czasem na bal…
Zamknąwszy siostry w komórce pod schodami, sama ubrała się w suknię tak piękną, że nie starczyłoby godnych przymiotników, by ją opisać. Włożyła także złote buty i rozpuściła wspaniałe, czarne loki. I udała się do pałacu.

Królewicz z jakimś szanownym jegomościem witał przybyłe damy na schodach pałacu. Dotychczas żadna z panien nie wpadła mu w oko. Znudzony, oparł się o ścianę i przymknął oczy. Jegomość szturchnął Królewicza, który z powrotem się wyprostował. Wtem zobaczył idąca ku schodom przepiękną dziewczynę. Szybko wyjął kieszonkowe lusterko z kieszeni i skontrolował pobieżnie twarz. Uśmiechnął się czarująco i poprawił wystudiowanym gestem grzywkę. Gdy dziewczyna podeszła bliżej, poderwał się i uprzedzając poważnego jegomościa, wziął ją za rękę, mówiąc:

– Siemasz, mała. Masz może mapę, bo zgubiłem się w twoich oczach?

Zatańczył z nią. Nie chciał już z nikim tańczyć, nie puszczał jej ręki i kiedy ktokolwiek zbliżał się, aby zaprosić ją do tańca, mówił:
– Wolnego stary, to moja lala!

Późno w nocy, gdy zakończył się bal, wyszli razem do królewskiego ogrodu. Królewicz objął dziewczynę, a ta myślała, że chce złożyć na jej ustach pocałunek, tymczasem… błysnął flesz.

– Ale... - zaczęła zdziwiona.
– Czekaj, mała, ogarniam nowe profilowe - odparł, wpatrzony w ekran iPhona.
– Myślę, że po tym, jak tańczyłeś ze mną cały wieczór i cały dwór uważa, że mamy się ku sobie powinieneś… poprosić mnie o rękę - powiedziała swobodnie, uśmiechając się zalotnie. – W przeciwnym razie...
– Już dwadzieścia osiem lajków!!! Sorry, złociutka, mówiłaś coś? - Królewicz przypomniał sobie o jej istnieniu.
Spojrzała na niego wyczekująco.

– Byłbym zapomniał! - odparł i sięgnął do kieszeni. Wyjął małe, czerwone gustowne puzderko i wręczył dziewczynie. Uradowana, szybko ujęła pudełeczko w dłonie.
Rumieńce wystąpiły na jej twarz, a oczy zabłysły. Jakież było jej zdumienie, gdy zobaczyła, że w pudełeczku jest...
– Kartka papieru?! Co to ma być?! Co to ma być, ty hultaju?! - krzyczała, machając mu świstkiem papieru przed oczyma.
– Jak to co? - Królewicz był szczerze zdziwiony. - Mój numer GG. Chyba nie myślałaś, że coś innego. Ja tam nie lubię stałych związków. Tego kwiatu jest pół światu! Nie bierz sobie tego do serca, mała. Adiós! - to mówiąc, przesłał jej całusa i chciał obrócić się na pięcie, aby odejść. Nie zdążył. Wściekła dziewczyna bez namysłu trzasnęła go w twarz. Zamrugał oczyma.
– Spokój, mała, spokój! Jutro nagrywam reklamówkę żelu do włosów!!! Muszę przecież jakoś wyglądać! - mówił, wycofując się powoli. Poczuł się niepewnie. A dziewczyna nie wyglądała już tak pięknie. Rumieńce ustąpiły miejsca czerwonym plamkom, pięści zacisnęła tak mocno, że zbielały jej kostki. Oddychała szybko, usta jej posiniały.
– To… Ja już pójdę.... Cześć! - Królewicz rzucił się biegiem przed siebie, w stronę Arony, konia ojca, która wolno przechadzała się na pastwisku.
– Wracaj, ja jeszcze z tobą nie skończyłam, ty draniu!!! - dziewczyna pognała za nim, ale on był szybszy. Wskoczył na konia i szybko popędził przed siebie. Ona pozostała daleko w tyle. 

Pędził uśmiechnięty ku gwiazdom. Mijał pola, które otaczały pałac. Pola, gdzie rosła leszczyna. Na jednym z krzaków usiadły dwa białe gołąbki i zaśpiewały trzy razy:
– Prowadź prosto koniczka!... Krew ci leci z policzka!
Po czym sfrunęły i usiadły Królewiczowi na ramionach, a ten już chciał ustawić sobie nowe zdjęcie profilowe, gdy przypomniał sobie, że nie umie jeździć konno…

Koniec


                                                                             Agnieszka Górska, I B SAG

21 listopada 2013

Informacja o kartkówce

Pierwszoklasiści,
W związku z tym, że wczoraj z powodu zawodów i chorób wszelakich wielkie pustki w klasie mojej mi uczyniliście ;) kartkówka z przymiotnika została przesunięta na poniedziałek. Dziś trzymam za Was i za botanikę kciuki!
Widzimy się za kilka godzin na przerwie muzycznej, podczas której losujemy osoby, którym podarujemy coś fajnego na mikołajki. :) Do zobaczenia!


16 listopada 2013

Zrozumieć wolność


Kilka dni temu, jak co roku, obchodziliśmy Święto Niepodległości. I niestety ponownie nie popisaliśmy się - mam tu oczywiście na myśli warszawskie wydarzenia, które obserwowali nie tylko Polacy, ale i cały świat. Stojąc w poniedziałek na skrzyżowaniu Pańskiej z Szeroką, słuchałam hymnu i się cieszyłam (nie wiedząc o zamieszkach w Warszawie). Byłam w gronie dobrych osób, z którymi spędzałam miły dzień, celebrując wolność. 

Czym jest dla mnie wolność? Rozpatruję ją na wielu płaszczyznach. Jestem wolna jako Polka i mogę wspominać dziadka, żołnierza AK, śpiewającego mi hymn, gdy zamiast do przedszkola wędrowałam do niego. Mogę stać na skrzyżowaniu gdańskich ulic i słuchać hymnu podczas obchodów Święta Niepodległości. Jestem wolna jako kobieta. Mogłam skończyć studia (wcześniej wybierając sama kierunek), mogę pracować. Mam prawo do wypowiadania swojego zdania, które też (obok zdania mężczyzny) jest ważne. Jestem wolna jako człowiek. Mogę nie aprobować czyjegoś zachowania i wyrażać na ten temat opinię (nie krzywdząc przy tym drugiej osoby). Mogę wybierać, w co chcę wierzyć. Mogę kierować się w życiu wartościami ważnymi dla mnie. Oczywiście wszystkie aspekty wolności są obwarowane granicami. Prawa. Etyki. Kultury. Ale jako myśląca osoba świadomie korzystam z wolności jaką posiadam.


"Wolność kocham i rozumiem" śpiewają Chłopcy z Placu Broni. Czy rzeczywiście rozumiemy i kochamy wolność? Refleksję pozostawiam każdemu z osobna i zachęcam do pozostawienia komentarza (najciekawsze uczniowskie nagrodzę dodatkowymi punktami :)). Zapraszam również do przeczytania tekstu o wolności napisanego przez dziennikarkę z SAG. W przygotowaniu rozmowa o wolności przeprowadzona przez dziennikarzy SAG z osobami dorosłymi i z rówieśnikami.

Kasia Bębenek, nauczyciel języka polskiego

Wolność 
Wolność – pojęcie to ma wiele znaczeń. Według młodzieży jest to  m.in. samodzielność, robienie czegoś zakazanego lub czegoś, na co ma się ochotę. Niezależność. Nie podlegam niczyim rozkazom, jestem wolnym człowiekiem. 

Takie samo (lub bardzo zbliżone) myślenie mieli ludzie wcześniejszych epok. Zawsze dążono do wolności, możliwości wygłoszenia tego, co się sądzi. Wojny, powstania... Zawsze chodziło o wolność lub jej brak. W walce o nią zginęło wielu ludzi. 

Każdy może mieć swoje wyobrażenie na ten temat. Ale chyba każdy też przyzna, że kiedyś znaczenie było jedno - ważne i niezmienne. Jestem wolny. Mam prawo żyć i korzystać z tego życia. Nie jestem rzeczą i nie należę do nikogo. 

Czasy się zmieniły. Ludzie często nie doceniają tego, że żyją  w niepodległym państwie. Szukają coraz nowszych definicji tego słowa, kolejnych powodów do buntowania się. Najwyraźniej potrzebujemy powodu, by nie było nudno. ;) A każdy młody człowiek przechodzi taki okres w swoim życiu, w którym nie wie, czym tak naprawdę jest ta upragniona wolność. Nie wie czego chce, więc chce wszystkiego. Dziecko „gra” dorosłego, którym nie jest. 
Jeszcze wiele odkryć definicji wolności przed nami. Musimy tylko dotrwać bez wojen w tej upragnionej przez naszych przodków, a znanej nam samym wolności.

 Julia Zajder, I B




5 listopada 2013

Konwencja baśni


Pierwszoklasiści,
Ostatnio na lekcjach języka polskiego zmierzyliśmy się z bajkami (Krasickiego i Mickiewicza) oraz przypomnieliśmy sobie cechy baśni. Mam nadzieję, że teraz już nikt z Was nie będzie miał kłopotu z rozróżnianiem tych gatunków. 
Wczoraj przeczytaliśmy i omówiliśmy Śpiącą królewnę Sławomira Mrożka. Powiedzieliśmy sobie o złamanej konwencji baśni w tym tekście. I oczywiście udowodniliśmy to na konkretnych przykładach. 
Mam nadzieję, że podobał się Wam utwór Mrożka. Mnie bardzo, ponieważ lubię teksty, które w jakiś sposób nawiązują do doskonale znanych tekstów kultury. Fascynujące może być dostrzeganie wprowadzonych zmian, dialogu, jaki nawiązują twórcy. 
Chciałabym, abyście spróbowali sami pobawić się w kreatorów baśniowych światów. Dlatego przygotowałam dla chętnych następujące zadanie: 
1. Wybierz baśń. 
2. Przeczytaj. 
3. Zabaw się w twórcę i na podstawie przeczytanego tekstu napisz opowiadanie, w którym złamiesz konwencję baśni.

Praca powinna składać się z minimum 18 zdań. Pamiętaj, aby nadać jej odpowiedni tytuł.
Termin: 18.11.2013r. Pracę napisz w dokumencie Word i prześlij do mnie mailem. 

Najlepsza praca zostanie opublikowana na blogu. Wszyscy chętni, którzy przyślą swoje opowiadanie otrzymają dodatkowe punkty. 

Powodzenia!