Ważne informacje i terminy



20 maja 2013

Siła kobiet


Kiedyś przy piwie przyjaciółka wyjęła z przepastnej torby książkę, mówiąc, że całkiem ciekawa. Jakiś czas później, gdy zanurzałam się w głąb biblioteki, wpadły mi w oko Przeklęte, zaklęte Ireny Matuszkiewicz. Przypomniała mi się wspomniana rekomendacja i wypożyczyłam. W końcu babskie pisanie złe bywa tylko czasami.

Powieść jest podzielona na kilka opowieści. Każda z nich dotyczy kobiet wywodzących się z jednej rodziny. Poznajemy zatem Marcjannę Mojtę, jej córki Eleonorę i Zosię, wnuczkę Mirę oraz prawnuczkę Agnieszkę. Co oprócz więzów krwi łączy te kobiety? Urok rzucony na ród kobiecy przez starą Cygankę - począwszy od Marcjanny żadna przez pięć pokoleń nie zazna szczęścia z mężczyzną, którego pokocha, a i życie będzie wieść trudne i niepozbawione kłopotów. Łączy je również siła, jaką każda posiada i którą każda wykorzystuje z lepszym bądź gorszym efektem.

Niewątpliwą zaletą jest osadzenie powieści na przestrzeni około 100 lat. Z każdą przeczytaną stroną czytelnik dowiaduje się zatem nie tylko o losach bohaterek (z różnych perspektyw), ale i obserwuje zmiany zachodzące w Polsce. Nawet po belfersku zaczęłam się zastanawiać, czy dzięki temu Przeklęte, zaklęte  nie byłyby dobrą lekturą dodatkową. W jakiejś sfeminizowanej klasie może i tak…

Bardzo ciekawy jest zamysł kreowania kobiecych postaci. Bohaterki wywodzą się z rodziny chłopskiej, ale z każdym pokoleniem postępują o krok dalej i jedynie Marcjanna pielęgnuje w sobie przywiązanie do ziemi. Każda z kobiet podchodzi również inaczej do zdobywania wykształcenia, choć trzeba zaznaczyć, że każda z bohaterek nosi w sobie głód wiedzy i poznawania czegoś raczej niedostępnego ze względu na ich pochodzenie. Dopiero jednak Mira ma szansę (i być może determinację), by ukończyć studia. Najwięcej sympatii zyskała u mnie Zosia, siostra Eleonory. Początkowo uznawana za trzpiotkę stała się mądrą i cieszącą się życiem kobietą. To właściwie ona odważnie stawiła czoło losowi (czy klątwie?) i mimo problemów czy niepowodzeń, nie straciła pogody ducha. Nieco żałuję, że w powieści jest raczej tłem dla innych bohaterek.

Interesujące są również wpisane w życie postaci rozważania na temat losu. Czy rzucona klątwa przez starą Cygankę rzeczywiście determinowała losy kobiet? Na to pytanie stara się odpowiedzieć jedna z bohaterek – Agnieszka – twierdząc, że to jej prababka, babka, ciotka i matka podejmowały takie wybory, aby rzeczywiście wypełnić klątwę tkwiącą w ich głowach. Mimo to w powieści nie ma jednoznacznej odpowiedzi i wszystko zależy od tego jak na życie i świat patrzy każda z czytelniczek.

Przeklęte, zaklęte do ambitnej literatury nie należą, ale mają swoje zalety w postaci kreacji bohaterek i ciekawej formy narracji. Poza tym powieść skłania (przynajmniej mnie) do zadawania pytań dotyczących wyborów, jakich dokonuje w swoim życiu każdy człowiek oraz do zastanawiania się skąd tak naprawdę bierze się siła kobiet...? 


Irena Matuszkiewicz, Przeklęte, zaklęte, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2007.

15 maja 2013

Literackie życie madame Hemingway


Do powieści opartych na życiu pisarzy lub pisarek zazwyczaj podchodzę z rezerwą. Może za bardzo lubuję się w nurcie autobiograficznym. A może zwyczajnie nie kupuję bajdurzenia na czyjś temat. Mimo to wybierając książki w bibliotece, sięgnęłam po Madame Hemingway Pauli McLain – upewniając samą siebie, że właściwie ciekawa może być historia opowiadana z perspektywy kobiety. Może, ale nie musi – jak się ostatecznie okazało.

Główną bohaterką i jednocześnie narratorką McLain uczyniła Hadley, pierwszą żonę Ernesta Hemingwaya. Opowiada ona o wspólnym życiu z pisarzem od momentu poznania aż do rozwodu. Dodatkowo w epilogu dowiedzieć się można o rozmowie, jaką odbył Hemingway z Hadley – długo po rozstaniu, a tuż przed popełnieniem samobójstwa.
W powieści narodziny związku tej pary zaskakują najbliższe otoczenie, wzbudzając czasem i krytykę. Dla gwałtownego, poddającemu się emocjom Hemingwaya Hadley okazała się być portem, w którym mógł na trochę zacumować. Na trochę, bo jako pisarz i człowiek niespokojny wciąż czegoś bezskutecznie poszukiwał.

Podczas lektury moja uwaga najbardziej skupiała się właśnie na Hemingwayu jako pisarzu. To chyba jeden z ciekawszych wątków w Madame Hemingway – narodziny pisarza. I choć ja sama do Hemingwaya sympatią literacką nie pałam, z zainteresowaniem przypatrywałam się jak w trudzie i z oporami szlifowany jest diament. 

Jako że moje intencje czytelnika były, jak wspomniałam już na początku, nieco inne, przypatrywałam się również samej Hadley. I nie spodobała mi się ta kreacja. Jest w niej coś, co rozczarowuje. I oczywiście feministycznie buntowałam się przeciwko jej zgodzie na zamknięcie i całkowite uzależnienie od mężczyzny (ale i pierwowzór narzucił sobie taką rolę, więc trudno z tym się kłócić). Jednak najbardziej przeszkadzała dziecięca naiwność przebijająca z niektórych wypowiedzi. Zastanawiam się, czy to celowy zamiar autorki, czy może niedociągnięcia w warsztacie pisarskim lub nietrafiona interpretacja osobowości pierwowzoru. A brak możliwości porównania z jakąś biografią lub pismami autobiograficznymi z pewnością nie pomagał mi w odbiorze tej bohaterki.

Za zaletę można również uznać pojawiające się postaci znane z literackiego świata. Jest Gertruda Stein, Ezra Pound czy Fitzgeraldowie. I ci bohaterowie ożywiają narrację, wprowadzają powiew świeżości do momentami nużącej opowieści.
Powieść czytało się szybko, ale niekoniecznie przyjemnie (choć nie można też powiedzieć, że fatalnie). Przeszkadzała mi sama narratorka, która wydawała się nieco sztuczna, nierzeczywista i momentami naiwna. Brakowało mi obszerniejszych opisów tamtejszej przestrzeni – by móc przenieść się podczas lektury i widzieć świat z powieści. Nie napiszę, że to lektura obowiązkowa, lecz jeśli ktoś ma wolne popołudnie i lubi literackie wariacje na temat życia sławnych osób…

Paua McLain, Madame Hemingway, przeł. Anna Rojkowska, wyd. Bukowy Las, Wrocław 2011.




10 maja 2013

Różne oblicza Gruzji


Kilka dni temu bez konieczności pakowania się oraz zmieniania przestrzeni przeniosłam się do Gruzji. Przeniosłam się dzięki książce Anny Dziewit – Meller i Marcina Mellera. Gaumardżos! Opowieści z Gruzji, jak przyznają autorzy, spokojnie można nazwać gatunkowym gruzińskim szaszłykiem. Dlaczego? Gdyż nie da się tej książki odpowiednio zaklasyfikować. Ma w sobie i coś z reportażu, i z książki podróżniczej, a nawet może momentami służyć jako innowacyjny przewodnik.

Gruzja z Gaumardżos! ma wiele twarzy. Przede wszystkim jest gościnna, gościną inną niż nasza polska. Z ulicy można zostać zabranym przez obcych do gruzińskiego domu i zostać posadzonym przy stole uginającym się od różnych potraw i alkoholu. Takie uczty nie znają pojęcia czasu. Gruzja z Gaumardżos! ma całkiem inne pojęcie czasu. Na spotkania Gruzini zazwyczaj stawiają się z godzinnymi lub kilkudniowymi opóźnieniami. I nikt temu się nie dziwi, bo czas w Gruzji płynie po prostu inaczej. To tu podczas wielodniowych uczt wygłaszane są bardzo długie toasty, a wino zdarza się pić z dachówek lub lamp.

Najbardziej zainteresował mnie rozdział o kobiecej stronie Gruzji. Typowo reportażowy tekst Anny Dziewit-Meller jest w większej mierze spisem rozmów z Gruzinkami, które twierdzą, że kutura macho w ich przestrzeni degeneruje się. Kobiety w Gruzji uznawane za niezwykle piękne są również silne. I tę siłę wielokrotnie na kartach historii udowadniały. I może biegają podczas tych sławnych uczt wokół mężczyzn, donosząc półmiski i talerze, ale to nie świadczy o ich uwięzieniu. Bo jak zauważa Dziewit-Meller, Gruzinki są świadome siebie i swojej siły – i może właśnie to je wyróżnia i stawia na równi z ich mężczyznami.  

Natomiast ostatni tekst, autorstwa Marcina Mellera, powalił mnie razem z emocjami na łopatki i długo nie mogłam się pozbierać. 6833 do Batumi traktuje o skutkach porwania samolotu przez grupę młodych Gruzinów w 1983 roku. Dlaczego porwali? Jakie były tego konsekwencje i kto je poniósł? Dlaczego ta historia potrafi jeszcze współcześnie poróżnić członków jednej rodziny? Częściowe odpowiedzi na te pytania przynosi tekst Mellera. Mocny. Wyrazisty. Pozostający w czytelniku jeszcze długi czas.

Autorzy przedstawili Gruzję oczywiście subiektywnie, ale i wszechstronnie. Najchętniej czytałam teksty pozbawione historycznych faktów, ale to z kolei moja całkiem subiektywna antypatia do zdań układających się w ciągi faktów, zdarzeń naszpikowanych datami i nazwiskami ważnych postaci. Niemniej, i te fragmenty doceniam, bo historycznie też nieco mogłam o Gruzji przyswoić. Bardzo wiele na stronach książki gruzińskiego jedzenia, alkoholu, muzyki i emocji, a dopełnieniem są fotografie, dzięki którym można podziwiać gruziński świat.

Mimo że mam w sobie jeszcze nie do końca rozbudzonego wędrowca, nigdy (nawet w wyobraźni) nie wypuszczałam się na wschód. Ale po przeczytaniu Gaumardżos! Gruzja chyba stanie się jednym z moich punktów na prywatnej mapie podróżniczej…


Anna Dziewit-Meller, Marcin Meller, Gaumardżos! Opowieści z Gruzji, wyd. Świat Książki, Warszawa 2011.

1 maja 2013

W poszukiwaniu (nie)Bridget Jones


Na okładce książki zatytułowanej Weronika zmienia zdanie autorstwa Małgorzaty Maj zapewnia się czytelnika, że główna bohaterka to od dawna poszukiwana polska Bridget Jones. I to porównanie prawie mnie skłoniło do odłożenia powieści z powrotem na księgarnianą półkę. Bo choć do Bridget Jones nic nie mam (a może właśnie dlatego, że ją tak lubię), to tak po prostu poszukuję w polskim babskim pisaniu rodzimych bohaterek z ich problemami, słabościami i nadziejami. I właśnie z zamiarem przeczytania historii o Weronice ostatecznie skusiłam się na tę książkę.

Rzecz dzieje się w czasach współczesnych czytelnikowi w Kołobrzegu. Główną bohaterką jest Weronika, dziennikarka pracująca w miejskiej gazecie, posiadająca zwariowaną matkę, kochającego ojczyma, odczytującą aury przyjaciółkę i rozmiar czterdzieści dwa. Przeżywa rozstanie z padalcem, jakim okazał się Rafał, niedoszły narzeczony, a mąż innej kobiety i ojciec gromadki dzieci. Trauma skłania Weronikę do postanowienia o wiecznej ślepocie na uroki mężczyzn. Matka i zaprzyjaźniona para gejów jednak nic sobie z tych postanowień nie robią, zamierzając kobietę zeswatać z synem jednego z mężczyzn. We wszystko miesza się los i swaty nawet nie są konieczne. Na horyzoncie bowiem pojawia się niebieskooki Jerzy, ortopeda, który z miejsca zakochuje się w pulchnej Weronice. Żeby jednak zbyt dobrze nie było, los ze złośliwym uśmieszkiem podsuwa przeszkody w postaci tajemniczej osoby z ciążowymi zachciankami po stronie Jerzego oraz poważnej choroby po stronie Weroniki. Bohaterowie jednak dzielnie prą do przodu i … Ale o tym każdy czytelnik może już przeczytać sobie sam.

Czytając tę powieść, odkrywałam kolejne schematy, którymi rządzi się prawie każde babskie pisanie. Poturbowane przez złych mężczyzn serce bohaterki – jest. Przystojniak pojawiający się nagle nie wiadomo skąd – jest. Problemy i tajemnice – do wyboru, do koloru. Przyjaciele pomagający bohaterce – obecni i wiecznie na posterunku. I wszystko w zasadzie dobrane ze smakiem i z wyczuciem. A jednak pewne elementy jak ziarna piasku wpadały do oczu i nie pozwalały czytać z przyjemnością.
Główna bohaterka jest nieco przerysowana, ale może dzięki temu zabawna i wzbudzająca w czytelniku sympatię. Mocne kreacje stanowią Żorż i Feliks, para gejów, podnoszący znacznie humor powieści. Najsłabiej wypada Jerzy, którego początkowe zachowanie względem Weroniki mnie śmieszyło i nieco irytowało swoją sztucznością. Jestem w stanie w różne rzeczy uwierzyć, ale nie w tak babskie podchodzenie do spraw damsko-męskich w wykonaniu mężczyzny – nawet powieściowego. Mocną stroną powieści z pewnością są liczne powiedzenia, żarty słowne (choć miejscami dialogi trącą nudą i sztucznością), które autorka wkłada w usta niemal wszystkich bohaterów. Można się również zastanowić nad przedstawieniem choroby Weroniki. Otóż zachowania bohaterów i atmosfera niekoniecznie oddają grozę sytuacji. Wręcz to zagrożenie życia gdzieś znika i gubi się. 

Ale… Ogólnie Weronika zmienia zdanie jest powieścią lekką i przyjemną. Jeśli któraś z pań (bo panowie raczej się tu czytelniczo nie odnajdą) szuka odskoczni i lektury, która rozbawi, powieść Małgorzaty Maj spełni wymagania. A po lekturze stwierdzam, że wcale nie muszę (i nie chcę) szukać polskich Bridget Jones. Rodzime pisarki potrafią stworzyć całkiem przyjemne postaci kobiece, które dopiero po zaniechaniu porównań zyskują blask i urodę. A Bridget Jones przecież jest tylko jedna.

Małgorzata Maj, Weronika zmienia zdanie, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2013.