Raczej nie kryję
się z miłościami, którymi pałam do osób związanych z ogólnie pojętą sztuką.
Raczej wszyscy wiedzą, że kocham na przykład Jacka Nicholsona. Kocham też Jerzego Stuhra. I
kocham Macieja Stuhra. Dlatego niewyobrażalnie bardzo ucieszył mnie urodzinowy
prezent w postaci felietonów ostatniego. Nie czytuję „Zwierciadła”, więc nie
miałam pojęcia, że Stuhr bywa felietonistą. I to jakim!
Dobry felieton
to taki, w którym autor podejmuje ciekawy temat, bawi czytelnika, wzbudza
refleksję oraz sprawia, że czytający zapomina o całym świecie. Jak jest z tomem
W krzywym zwierciadle? Jest tak, że człowiek
zaśmiewa się nawet w pojazdach komunikacji miejskiej, przegapia przystanki,
wpada na różne przeszkody, raniąc się boleśnie.
Stuhr w swoich
felietonach pokazuje się jako znakomity obserwator dzielący się swoimi
refleksjami z czytelnikami. Z felietonów spoziera na czytającego często optymizm, ale i
znakomicie ubrana w słowa ironia oraz dystans – do świata jak i autora do
siebie. Teksty są dobrze skonstruowane i ich lektura jest przyjemnością. Kolejnym
atutem jest różnorodność tematyczna. Stuhr porusza problemy egzystencjalne, dzieli się spostrzeżeniami na temat filmów, teatru, sięga po wątki autobiograficzne.
Nie można nie
wspomnieć o drugiej części wydania, która jest opowiadaniem zatytułowanym
„Utytłani miłością”. Ta część mniej już śmieszy, więcej męczy. I po cichu napiszę, że mogłoby jej w tym tomie nie być. Zbyt przerysowana, zbyt absurdalna. Trudna w odbiorze. Ale nie wpływa dramatycznie na odbiór całości.
Podsumowując, W krzywym zwierciadle Macieja Stuhra
uważam za godne polecenia. Należy sięgać w szczególnie kryzysowych sytuacjach
(np. podczas nagłego spadku nastroju). Przeciwwskazania: brak dystansu do
świata, brak poczucia humoru. Działania pożądane: dobry humor podczas lektury.
Maciej Stuhr, W krzywym zwierciadle, wyd. Zwierciadło,
Warszawa 2013.