Ważne informacje i terminy



18 lipca 2016

love story dla nastolatków czy coś więcej?

 Chłopak, który stracił głowę autorstwa Johna Coreya Whaleya jest (prawdopodobnie) moją ostatnią lekturą młodzieżową w wakacje. Powieść zaintrygowała mnie tytułem i może nie jest to pisarstwo najwyższych lotów, ale nie był to stracony czas.

Whaley wykorzystał w swojej powieści pomysł z eksperymentem medycznym. Travis, główny bohater powieści, umiera i wraca do życia pięć lat później. Nie jest jednak tym samym szesnastolatkiem - nie ma już co prawda białaczki, ale też nie ma... własnego ciała. Uściślając, została mu tylko głowa, reszta ciała należy do innego tragicznie zmarłego nastolatka. Bohater wraca, ale powrót jest trudny - dla niego, rodziców i dawnych przyjaciół.

Nastolatek wraca do życia, ale wszystko jest inne. W szkole nie ma już jego przyjaciela i dziewczyny. Ten pierwszy ponadto udaje kogoś, kim nie jest. A dziewczyna jest zaręczona z innym. I przede wszystkim, Travis rozpoczyna swoje drugie życie niejako tam, gdzie je przerwał - jako szesnastolatek. Jego bliscy są na drodze życiowej dalej o pięć lat.

Kreując postać nastolatka, Whaley daje mu spory arsenał poczucia humoru. Dlatego nie sposób nie żywić sympatii do bohatera. Czytelnik kibicuje chłopcu w powrocie do normalności. Ale jednocześnie nasuwa się pytanie, czy Travis jest w stanie wrócić do normalności? Co to znaczy, w jego przypadku, żyć normalnie? Jak zaakceptować inne ciało? Czy chłopak odzyska swoją dziewczynę? Jaki sekret mają jego rodzice?

Ta powieść, przeznaczona dla nastolatków, skłania do refleksji o granicy między życiem i śmiercią. Czy można ją przesuwać i eksperymentować tak, jak zadziało się to w przypadku Travisa? Jakie 
konsekwencje niesie ze sobą powrót do życia? Jak wpływa to na bliskich, którzy przeżyli stratę?

Chłopak, który stracił głowę to książka - metafora. Opowiada o akceptacji siebie, o dojrzewaniu, pierwszej miłości i pierwszym pożegnaniu. Napisana sprawnie i z poczuciem humoru. Warto poświęcić jej chwilę.


John Corey Whaley, Chłopak, który stracił głowę, tłum. M. Kafel, wyd. Moondrive, Kraków 2016.

13 lipca 2016

Przygody strażniczki książek

Czasem zaglądam do literatury młodzieżowej - polecanej przez uczniów lub znalezionej w księgarniach. Powodów jest kilka: ciekawość, możliwość wykorzystania danej powieści na zajęciach, karmienie wewnętrznego dziecka. ;)
W jednej z sopockich księgarń przywołała mnie wzrokiem Strażniczka książek autorstwa Mechthild Gläser.

Historia siedemnastolatki Amy, którą wychowuje tylko mama Alexis, jedynie na samym początku wydaje się być niewyróżniająca się. Matka i córka w wyniku rożnych trudnych przeżyć postanawiają uciec na nieokreśloną chwilę z Niemiec. Na miejsce ucieczki wybierają szkocką wyspę rodzinną Alexis. Bardzo szybko okazuje się, że rodzina Amy jest szczególna - członkowie pełnią rolę strażników literatury i mogą przenosić się do wybranych powieści. Dziewczyna zaczyna pobierać nauki, a w międzyczasie odkrywa zaskakującą prawdę o swoim ojcu i jego pochodzeniu. Poznaje również swoją pierwszą nastoletnią miłość - Willa. Ponadto bohaterom literackim zagraża nieznany sprawca, który z wybranych książek kradnie pomysły i burzy tym samym akcję powieści.
Amy, Will i Werter, słynny bohater Goethego, postanawiają odkryć sprawcę nieszczęść w literackim świecie.

Wartka akcja i pojawiające się postacie ze znanych dzieł literackich sprawiają, że tę książkę chce się czytać. Autorka z godną podziwu spostrzegawczością wydobywa ze znanych bohaterów literackich ich najbardziej charakterystyczne cechy. Postać Wertera wykreowana została tak, że sam Goethe pokiwałby z uznaniem głową.

Niemniej czegoś brakuje Strażniczce książek. Ostatnie strony sprawiają wrażenie pisanych w pośpiechu i pozostawiają pewien niedosyt w czytelniku. Brakowało mi głębszego rysu psychologicznego bohaterów. Czegoś, co zmusiłoby do refleksji. Ale być może to oczekiwania czytelnika, który z reguły wybiera nieco inny rodzaj literatury. Strażniczka książek może być dobrą rozrywką, w końcu jest typową powieścią przygodową. 

Mechthild Gläser, Strażniczka książek, przeł. M. Sobolewska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.





5 lipca 2016

Muzyka namiętności

Kiedy widzę Serię z miotłą, zazwyczaj kupuję książkę w ciemno. To najczęściej powieści nietuzinkowe, chwytające za duszę, podejmujące ważne tematy egzystencjalne. Dlatego nie zastanawiałam się długo nad kupnem Domu ciszy, którego autorką jest Blanca Busquets.

Trzy kobiety: Maria, Teresa i Anna. Różni je wiek, pochodzenie, charakter i doświadczenia. Łączą skrzypce i znany na całym świecie dyrygent Karl.
Przedmiotem, który splata ze sobą życie czworga bohaterów, są skrzypce. Początkowa własność Karla przez jego nieuwagę oraz niewiedzę Marii znajduje się na śmietniku. Przed smutnym końcem skrzypce ratuje (przypadek?) Teresa, która razem z matką wieczorami szuka w śmieciach cennych rzeczy, aby je sprzedać. Jednak znaleziony instrument tak porusza serce dziewczynki, że skrzypce zostają w rodzinie matki i córki. To dzięki temu znalezisku matka prosi nauczycielkę muzyki w szkole, by ta nauczyła dziewczynkę grać. Dzięki temu w przyszłości los Teresy splecie się z losem Anny oraz Marii.

Te trzy bohaterki łączy postać dyrygenta i uczucia, które mężczyzna wywołuje. Marię zna najdłużej - jest jego służącą. Jednocześnie dziewczyna tuż po rozpoczęciu służby zaczyna pobierać u pracodawcy lekcje muzyki. Teresa jako dorosła kobieta gra z Karlem, ale i pozwala mu na uleczenie jej złamanego serca. Anna... szuka w nim kogoś, kogo będzie mogła mieć na zawsze i tylko dla siebie.

Ta ostatnia bohaterka ponosi w swoim życiu najwięcej klęsk. W dzieciństwie porzucona przez matkę pragnie mieć dla siebie na wyłączność każdego, kto okaże jej trochę ciepła. Nie rozumie, że człowieka nie można mieć na własność, a dążenie do tego przyczynia się do tragedii. Jednak wszystkie podłości, jakie wyrządza innym, nie wywołują w czytelniku antypatii. Znając historię Anny, współczuje się jej. Bo to ona, mimo że najwięcej materialnie posiada, jest najuboższa.

Ciekawe jest spojrzenie autorki na los jako na siłę rządzącą życiem ludzi. To jego moc sprawia, że skrzypce łączą ze sobą trzy różne kobiety. To on decyduje o tym, jak będzie wyglądała ich droga. Ale to ostatecznie do bohaterek należy wybór postawy, z jaką stawią czoła przeciwnościom życiowym.

Ważnym motywem tej powieści jest muzyka - symbolizowana przez skrzypce. Ale muzykę nosi w sobie wielu bohaterów, począwszy od Karla przez jego syna Marka, Teresę i na Marii skończywszy. Jedynie Anna jest z muzyką na bakier - to jedynie narzędzie do osiągnięcia wielu celów.

Muzyka w domu Karla jest wszechobecna. Metaforą czego zatem jest tytułowy „dom ciszy”? Może to ta cisza, którą wypełnia się wnętrze człowieka niekochanego? Może to cisza zwiastująca nachodzące zmiany? A być może to cisza, która brzmi w człowieku po wysłuchaniu wspaniałego utworu?
Niewątpliwie po Dom ciszy warto sięgnąć, by spróbować wniknąć w sekrety życia bohaterów i podjąć próbę rozszyfrowania tytułu.


Blanca Busquets, Dom ciszy, przeł. M. Pawłowska, wyd. W.A.B., Warszawa 2016.

2 lipca 2016

W poszukiwaniu wolności

Tematem tabu w naszym społeczeństwie jest dola (lub niedola) zakonnic. O odejściu księży z zakonów jest często głośno - wypowiadają się główni bohaterowie. Kobiety, które odchodzą z zakonu, milczą, często w poczuciu winy. Marta Abramowicz w książce reportażowej pozwala byłym zakonnicom opowiedzieć swoje historie.

Książka Zakonnice odchodzą po cichu składa się z trzech części. Pierwsza to opowieści siedmiu byłych zakonnic o byciu w zakonie oraz przyczynie ich odejścia. Historie urywają się, gdy kobiety wychodzą za bramę swojego zakonu do zwykłego świata. Na drugą część składają się opowieści o powrocie lub próbie powrotu do zwykłego życia. Trzecią częścią są teoretyczne rozważania o funkcjonowaniu zakonów w Polsce i na świecie.

Refleksje, które się pojawiają podczas czytania, krążą wokół sytuacji zakonnic w Polsce a na świecie. Czytając relacje byłych zakonnic oraz część trzecią książki, odnosi się wrażenie, że żeńskie zakony w Polsce usilnie trzymają się zasad przedsoborowych. Atrybuty polskiej zakonnicy (kobiety również?) to posłuszeństwo, uległość, bezrefleksyjne przyjmowanie porządku świata i zniewolenie. Bohaterki opowiadają o decyzjach, często podejmowanych wbrew swojemu powołaniu. Są to tragiczne wybory, do których doprowadza niemożność oddania siebie w całości. I aż chciałoby się im powiedzieć - bardzo dobrze. Lecz ton opowieści nie brzmi zwycięsko. Bo czy poczucie wykluczenia ze wspólnoty lub świadomość przegranej walki z niezrozumiałymi i czasem nieludzkimi zasadami może brzmieć zwycięsko? Wolność byłych zakonnic okupiona jest poczuciem winy oraz trudnymi doświadczeniami z zakonu.

Ciekawym fragmentem jest opowieść księży o życiu w zakonie męskim. Dzięki temu czytelnik doświadcza wciąż obecnej przepaści w kościele katolickim między traktowaniem mężczyzn a kobiet. Zabieg ten podkreśla tragiczną sytuację polskich zakonnic.
Warto zwrócić uwagę na ton, w jakim wypowiadają się bohaterki książki. To ton poczucia krzywdy, ale nie brzmi on agresywnie, oskarżycielsko. Jest w tych opowieściach wycofanie, może strach czy poczucie winy.

Lekturze towarzyszy ciągłe poczucie niczym niewytłumaczalnej niesprawiedliwości i nierówności, z jakimi traktowane są zakonnice. Dobrze, że powstała taka książka - czas, by kobiety przestały się bać mówić. Bo tylko w ten sposób jest szansa na tak potrzebne zmiany. Zmiany, które objęły większą część świata, a wciąż mam wrażenie, że omijają Polskę.


Marta Abramowicz, Zakonnice odchodzą po cichu, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016.