Ważne informacje i terminy



23 grudnia 2013

Zwichrowani bohaterowie Quicka

Bellmont. Miasto w Pensylwanii. Rządy podzielone tu zostały między czarne gangi i irlandzką mafię. Tu też mieszkają bohaterowie powieści Quicka zatytułowanej Niezbędnik obserwatorów gwiazd.

Głównym bohaterem i jednocześnie narratorem jest Finley. Osiemnastoletni chłopak, koszykarz, mieszkający z ojcem i dziadkiem. Rodzina zmaga się z tragiczną śmiercią matki, o szczegółach której czytelnik nic początkowo nie wie. Ponadto chłopak ma jeden cel: wyrwać się z Bellmont. Miasta, które jest gwarantem trudnego życia bez żadnych perspektyw.
Finley, jak wszyscy bohaterowie Quicka, jest odmieńcem. Od innych odróżnia go to, że nie mówi. Może, ale nie chce. Odzywa się, gdy naprawdę musi. Dlatego też komfortowo czuje się w towarzystwie swojej dziewczyny Erin – ona go do mówienia nie zmusza.

Na początku ostatniego (dla Finleya i jego dziewczyny) roku szkolnego pojawia się nowy uczeń. Russell Allen jest rówieśnikiem głównego bohatera i również nosi w sobie pamięć o tragicznej śmierci rodziców. I jak Finley nigdy nie opowiada o mamie, tak Russ nigdy nie mówi o tym, jak zginęli jego rodzice. Jest też odmieńcem. Z tym że ten chłopak ucieka w świat wyobraźni. Nazywa się Numerem 21 i twierdzi, że przybył z Kosmosu na Ziemię w ramach misji. Czeka teraz na sygnał na powrót do domu dany przez rodziców… Tymczasem trener Finleya, prosi go, aby zaprzyjaźnił się z Russem. Ma nadzieję, że przyjaźń pomoże przybyłemu do Bellmont chłopcu uporać się z tragedią. Nauczyciel chce również, by Russ wrócił do gry w kosza – wierzy, że sport będzie dobrą formą terapii.

Kolejnym wątkiem jest miłość, jaką Finley czuje do Erin. Zostaje ona co sezon wystawiona na próbę (para na czas każdego sezonu rozstaje się, aby koncentrować się na grze), aż ostatecznie los każe chłopcu wybrać to, co dla niego najważniejsze. I Finley wzorowo dokona wyboru.

Innym ciekawym wątkiem są relacje rodzinne. Trudne. Obleczone twardą skorupą, bo rodzina Finleya składa się z samych mężczyzn. Ale i pełne miłości i wsparcia.

Powieść Quicka pokazuje, w jak różny sposób ludzie radzą sobie ze stratą bliskich osób i innymi traumami, jakie przynosi czasem życie. Finley po prostu nie mówi zbyt wiele. Russ ucieka w świat wyobraźni oraz w Kosmos. Obserwacja gwiazd Numerowi 21 przynosi ukojenie, a Finleyowi daje nadzieję na lepsze życie w przyszłości. Dziadek Finleya otwiera jedno piwo za drugim, obracając w palcach różaniec po zmarłej żonie i stara się, aby wyrzuty sumienia nie zżarły go do końca. Ojciec Finleya ucieka przed demonami krążącymi nad jego rodziną w całkiem prozaiczny problem - jak utrzymać trzyosobową rodzinę. 

Fenomenalne jest to, jak autor Niezbędnika obserwatorów gwiazd kreuje swoich bohaterów. To właśnie dzięki nim powieść czyta się lekko i przyjemnie. Postaci są ciekawe i wyraziste – podobnie zresztą jak w Poradniku pozytywnego myślenia. Mają swoje wariactwa, co chyba jest elementem stylu pisarstwa Quicka. Nie można zapomnieć też, że główny bohater to osiemnastolatek i tak też narracja jest prowadzona – z perspektywy osiemnastoletniego chłopca. Dopiero wkraczającego w dorosłość, pomimo trudnych przeżyć naznaczonego jeszcze nutą naiwności i infantylności. Ale właśnie to sprawia, że czytelnik czuje do niego sympatię.

Mocną stroną tej powieści jest też fakt, że Quick dopiero na końcu odkrywa wszystkie karty. Bo dopiero pod koniec dowiadujemy się, co się wydarzyło w rodzinie Finleya kilkanaście lat temu.
Przeszkadza nieco wybór polskiego tytułu tej powieści. Oryginalny Boy 21 oddaje bardziej treść książki. Natomiast za samo tłumaczenie należą się brawa. Myślę, że zostały oddane oryginalne językowe zamysły autora.
A zakończenie? Pozytywne i otwarte. Jak często bywa w życiu.



Matthew Quick, Niezbędnik obserwatorów gwiazd, tłum. Joanna Dziubińska, wyd. Otwarte, Kraków 2013.




17 grudnia 2013

O co tyle świątecznego szumu?

Niedługo większość z nas zasiądzie w rodzinnym gronie przy świątecznym stole. W sklepach od kilku tygodni na posterunku trwają świąteczne dekoracje. W Gdańsku Głównym jakiś czas temu rozpoczął się świąteczny jarmark,  a na Długiej postawiono wielkiego drapaka pozorującego choinkę.


Tak się zdarzyło, że w mojej rodzinie tegoroczne święta będą smutnym czasem z powodu niedawnej śmierci bliskiej nam osoby. I dlatego też wspominam święta sprzed kilkunastu lat, które spędziłam w Krakowie u wujka i cioci.
Pamiętam śnieg, który przytargał ze sobą magię. Rozchodzący się po domu zapach potraw przygotowanych przez ciocię. Strojenie choinki przeze mnie i przez wujka - spotkał mnie wówczas niebywały zaszczyt, ponieważ nikt oprócz niego w tym domu nie ozdabiał choinek. Wspominam rodzinę zgromadzoną przy stole. 

Nie pamiętam tematów rozmów oraz tego, co i od kogo otrzymałam. Ale we wspomnieniach pozostało poczucie, że tamte święta były magiczne i ciepłe. I uśmiecham się do tamtej mnie, gdy jeszcze jedna z bliskich osób była i czasem zabawnie pohukiwała na każdego, niby dbając o porządek.

Dziś na zajęciach dziennikarskich uczniowie spróbowali napisać krótkie teksty o świętach, które przedstawiam poniżej. A poza tym życzę wszystkim tu zaglądającym ciepła i dostrzeżenia magii, która w codziennym pędzie pozostaje przezroczysta.
                               Kasia Bębenek, polonistka


Święta Bożego Narodzenia są dla mnie szczególnym czasem. Zazwyczaj spędzam je z rodziną.
Śpiewamy kolędy i  dzielimy się opłatkiem. Oczywiście są też prezenty! Jednak podarunki to nie najważniejsza część Świąt. Nie może też zabraknąć dodatkowego talerza dla niespodziewanego gościa. Święta Bożego Narodzenia zawsze wspominam bardzo dobrze.
                                      Kuba Macioch, I A

Święta to przede wszystkim czas spędzony z rodziną. Wspólne rozmowy, śmiech i zapach świątecznych potraw. Ale niestety, dla wielu ludzi jest to też czas spędzony w sklepach i centrach handlowych. Reklamy i artykuły świąteczne w listopadzie, moim zdaniem, psują magię świąt. 
Ludzie zapominają o prawdziwym celu Bożego Narodzenia. 
W wielu domach stawia się też pusty talerz na stole. Uważam, że symbolizuje on chęć pomocy innym, zapomnienie o podziałach między ludźmi. Ale myślę też, że większość z nas nie wpuściłaby bezdomnego. Ale... Czy można coś na to poradzić?
               Julka Zajder, I B

Święta są dla mnie kolejnym czasem, który ludzie celebrują. Kojarzą mi się 
z ogromną choinką i z jeszcze większym tłumem na Times Square. Moją ulubioną świąteczną tradycją jest dostawanie prezentów (to chyba logiczne ;)), ponieważ lubię dostawać rzeczy, o które proszę już od jakiegoś czasu.

Nie zwracam uwagi na udekorowanie sklepów czy miasta, nie sądzę również, iż pomagają one w uzyskaniu pełnej magii świąt. 

Dla mnie święta służą spotkaniom całej rodziny, aby mogli miło spędzić czas ze sobą, oraz dawaniu i otrzymywaniu podarunków. 
Najmilsze wspomnienie ze świąt, które do mnie wraca? Kiedy w 2011 roku rzuciłem śnieżką wujkowi w podbródek, a on, ponieważ stał jedną nogą na wąskim pniaku, zwalił się na nasze świąteczne igloo.
                                   Dominik Kaczmarski, I B

Święta są dla mnie bardzo wyjątkowym wydarzeniem. Kojarzą mi się z radością, czasem spędzonym z rodziną, śniegiem, pysznymi potrawami i nową szatą świata, który zimą wygląda pięknie. A zapachy! Mój ukochany świąteczny zapach to goździki i pomarańcze.  

Myślę, że bogate świąteczne wystawy sklepów przyczyniają się do powstawania świątecznej magii. Ale różnie to bywa - ważne, aby konsumpcjonizm świata nie porwał nas całkiem.
Agnieszka Górska, I B


8 grudnia 2013

Kobieca strona zła

Unde malumSkąd zło?", pyta w jednym ze swoich wierszy Tadeusz Różewicz. I zaraz odpowiada: „z człowieka i tylko z człowieka”.* I taką odpowiedź przynosi również książka Polskie morderczynie Katarzyny Bondy. Pisarka idzie dalej i pokazuje, że kobiecość i zło też czasem idą z sobą w parze.

Na bohaterki swojego dokumentu Bonda wybrała czternaście kobiet osadzonych w polskich więzieniach za dokonanie morderstwa. Na początku każdego rozdziału dziennikarka daje opowiedzieć historię życia każdej ze swoich rozmówczyń. A te opowiadają o swoim życiu w bardzo różny sposób, czasem wzbudzając w czytelniku nawet współczucie. Ten ostatecznie nie może zostać zwiedziony. Czytając z uwagą, wychwycić można techniki manipulacyjne stosowane przez niektóre kobiety. Nie tylko wobec czytelnika, ale i wobec swoich ofiar. Ponadto do każdej historii dołączona jest relacja o zbrodni poparta faktami zebranymi podczas śledztwa i rozpraw. Dzięki takiemu zabiegowi czytelnik otrzymuje pełny obraz sytuacji. Bez niepotrzebnej nagonki czy zniekształceń medialnych. Ale i często te fakty brutalnie odkrywają fałsz opowiadanej przez daną bohaterkę historii.

Bonda rzetelnie rysuje tło wydarzeń i mylne byłoby stwierdzenie, że usprawiedliwia swoje bohaterki. Pokazuje, że są one ludźmi. Kobietami, które miały i mają marzenia. Dla których ważne jest, by być atrakcyjną dla innych. Które bywają matkami i kochają swoje dzieci. Które pielęgnując w sobie zło, przekroczyły granicę.

Do każdej z historii dołączone są fotografie bohaterek wykonane przez profesjonalnego fotografa. I nie jest to niepotrzebne. Wzmocniony zostaje przekaz, że zła nie można utożsamiać z brzydotą zewnętrzną, bo często nie idą z sobą w parze. Morderczynią bowiem nie jest potwór o szpetnej twarzy. Może za to być nią zwykła, przeciętna kobieta budząca zaufanie lub piękność, za którą obejrzałby się niejeden człowiek.
Więc Skąd zło? Z człowieka i tylko z człowieka


Katarzyna Bonda, Polskie morderczynie, wyd. Muza, Warszawa 2013.

* Tadeusz Różewicz, Unde malum, w: tegoż, Poezja t. 4, wyd. Dolnośląskie, Wrocław 2006, s. 65.

5 grudnia 2013

Konkurs przedświąteczny!

Pierwszoklasiści,
Dostrzegam w Was i w sobie coraz większe zmęczenie. Ale niebawem przerwa świąteczna, podczas której odpoczniemy, nabierzemy sił i optymizmu. Póki co zmagamy się z liczebnikami oraz innymi polonistycznymi zagwozdkami. Aby umilić ten przedświąteczny czas, ogłaszam konkurs literacki. Waszym zadaniem będzie napisać opowiadanie świąteczne, w którym pojawi się motyw renifera. Pracę (minimum 18 zdań) prześlijcie mailem do 13 grudnia. Najciekawsza ujrzy światło dzienne na blogu. ;) Wszyscy uczestnicy konkursu otrzymają dodatkowe punkty z języka polskiego.
Do klawiatur! ;)

27 listopada 2013

Złamana konwencja w "Roszpunce"

ROSZPONKA
Dawno, dawno temu żyli sobie mąż i żona. Odkąd pamiętali, życzyli sobie dziecka, aż wreszcie Bóg wysłuchał ich modlitw.
Pewnego razu żona spoglądając przez niewielkie okienko w ich mieszkanku, dojrzała w ogrodzie sąsiadki czarownicy, której wszyscy się okrutnie bali, najpiękniejszą roszponkę, jaką kiedykolwiek widziała. Oczywiście natychmiast zapragnęła jej skosztować, lecz wiedziała, że jeśli ośmieli się ukraść roślinę, zostanie bezlitośnie ukarana. Nieodparta ochota jednak okazała się silniejsza niż świadomość kary, więc pewnego razu poprosiła męża, aby przyniósł jej roszponkę. Mąż, choć wiedział, jak to się skończy, spełnił prośbę. Z roszponki żona przyrządziła sałatkę, która okazała się najlepszą, jaką kiedykolwiek mieli okazję spróbować. Dlatego kobieta zamiast zaspokoić łaknienie, zapragnęła roślinki jeszcze bardziej. Znów więc poprosiła męża o wkradnięcie się do ogrodu po roszponkę. Tym razem nie wszystko poszło zgodnie z planem, ponieważ kiedy tylko mężczyzna zdołał przekroczyć furtkę do ogrodu, natknął się na właścicielkę upragnionej roszponki.
- Jak śmiesz! - krzyczała swym grubym i nadzwyczaj męskim jak na staruszkę głosem - Jak śmiesz kraść moją własność!
- Ttttoo moja żona kazała mmmiii zerwać twą roszponkę, bo jak tytytylko ją zobaczyła zapragnęła jej skoskokokosztować…- tłumaczył się mąż, dygocąc ze strachu.                   
- AAAAAaaaaa… skoro tak bardzo smakuje jej moja roszponka, to mogę jej dać tyle, ile dusza zapragnie, ale pod jednym warunkiem…
- Mmmmiiiannowicie…? - spytał, nadal trzęsąc portkami ze strachu.
- Musicie oddać mi wasze pierworodne dziecko, a ja zajmę się nim tak dobrze, jak rodzona matka – powiedziała z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Mąż musiał naprawdę bać się wiedźmy, bo bez namysłu zgodził się na układ, wziął tyle roszponki, ile tylko zdołał unieść i pobiegł uradowany do domu.

Kiedy nadszedł dzień narodzin, czarownica przybyła zgodnie z umową i zabrała dziecko. Na początku chciała nazwać dziewczynkę Roszponka, ale uznała, że prościej będzie po prostu Sałata. Gdy dziewczynka miała 12 lat, wiedźma zamknęła ją w wieży bez drzwi i okien, w samym środku lasu. Sałata miała piękne, długie i czarne niczym pióra kruka włosy i kiedy czarownica chciała dostać się na górę wołała:
- Sałatko! Spuść tu swe włosy! - na co dziewczyna zawsze odpowiadała:
- Mamo! Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywała! – i spuszczała wodospad pięknych włosów z jedynego okna, na samej górze wieży. Kiedy czarownica niezdarnie wspinała się na szczyt, towarzyszyły temu różne okrzyki typu:  „Ałaaaaaaa!; Nie szarp tak!; To moje włosy, a  nie jakaś cuma na statku!; Znowu nie kupiłaś tej liny do wspinaczki?!”.
Pewnego razu obok lasu przejeżdżał młody chłopak. Usłyszał najpiękniejszą muzykę z gatunku heath metal i postanowił poszukać źródła urzekających go dźwięków. Podążając za nimi w głąb lasu, odnalazł wieżę, ale nie wiedział, jak ma się  na nią wspiąć, więc wrócił do domu. Jednak muzyka ta tak bardzo go urzekła, że wracał każdego dnia pod wieżę i próbował się na nią nieudolnie wspiąć. 

Pewnego dnia, kiedy jak co dzień opracowywał technikę wspinania, noga omsknęła mu się z jednej z cegieł i wylądował półtora metra niżej w krzakach. Los zesłał upadek w samą porę, bo o mały włos, a zobaczyłaby go wracająca z miasta czarownica. Leżąc tak w krzakach, zdołał podsłuchać magiczne słowa wypowiadane przez czarownicę umożliwiające wspinaczkę. 

Następnego dnia, zamiast wykonywać syzyfową wspinaczkę, zawołał. I nie musiał nawet zmieniać barwy głosu, bo jak dowiedzieliśmy się na początku, czarownica miała głos nadzwyczaj męski. 
- Sałatko, spuść tu swe włosy! – lecz zamiast zobaczyć wodospad  pięknych czarnych włosów, zobaczył spadający wprost na niego dość duży kamień. Zauważył go na szczęście na tyle szybko, aby zrobić unik.
- Za co to było?! – wrzasnął oszołomiony i nie minęła sekunda, a w oknie pojawiła się nieco zdziwiona twarz dziewczyny.
- Moment, to nie mama?! Kim jesteś? – spytała zakłopotana.
- Ja?
- A widzisz tu kogoś innego, kogo chciałam trafić kamieniem w głowę?
- Nooooo… nie. Przyjeżdżałem tu od zeszłego wtorku, kiedy pierwszy raz usłyszałem tak piękną muzykę, chciałem się po prostu dowiedzieć jaki to zespół.
- AAAaaa… chcesz wpaść  do mnie na chwilę?- zapytała bez znacznego entuzjazmu na twarzy.
- Tak, jasne, czemu nie?... - mruknął trochę bardziej ożywiony niż zwykle. 

Dziewczyna spuściła mu swoje włosy, a po bolesnych dla niej dwóch minutach chłopak znalazł się na górze. Zdumiał się nieco, kiedy zobaczył wystrój pokoju Sałaty. Na czarnych ścianach wisiały krwawe obrazki, na szafkach i szafach leżały lalki voo-doo, obok łóżka stały pary rozmaitych glanów, na toaletce oprócz czarnych szminek i ciemnych cieni do oczu, leżało także mnóstwo kolczyków, plug’ów i tuneli. Na półce nad łóżkiem leżały płyty samych najlepszych zespołów metalowych: System of a down, Within Temptation, Black Sabbath, Iron Maiden… Całe pomieszczenie oświetlone było świeczkami i chociaż były porozstawiane wszędzie i tak trudno było cokolwiek zobaczyć. 

Dopiero kiedy Sałata podeszła, by zapalić kolejne świeczki,  chłopak mógł zobaczyć jej twarz dokładnie. Dziewczyna miała bladą cerę, drobny nos przekłuty w jednym płatku, duże, zielone jak trawa wiosną oczy, otoczone wachlarzem gęstych, czarnych i długich rzęs. Nad przyciemnionymi czarnym cieniem powiekami znajdowały się cienkie, czarne brwi, przekłute w jednym miejscu srebrnym kolczykiem. Wąskie usta zostały pomalowane mocną, krwistą szminką i przyozdobione kolczykami Snake bites. Sałata ubrana była cała na czarno i chyba jej wygląd odpowiadał chłopakowi, bo uśmiechnął się i pomyślał: „ale laska”.
- Doczepiane? – spytał ni z tego, ni z owego.
- Co?- odpowiedziała pytaniem na pytanie wyraźnie zdezorientowana.
- No włosy. Doczepiane?
- Aaa, tak doczepiane. Wszyscy myślą, że prawdziwe, ale po prostu kupiłam dobrej jakości.
- Mhm… - mruknął. – Jesteś metalem..? Punkiem…? Gotką…?
- Coś pomiędzy metalem, punkiem a emo…- odpowiedziała i szybko dodała:
- To wszystko przez moje imię i przez to, że moja matka trzyma mnie w tej wieży i nie chce wypuścić.
- A jak ono brzmi?
- Hm?
- Twoje imię.
- Nie chcesz tego wiedzieć…
- No powiedz.
- Nie
- Prooooooooooooooooooooooooszę? – a że nie miała zamiaru się z nim dłużej kłócić, postanowiła wyjawić sekret.
- No więc… Mam na imię…. Sałata – nie zdziwiła się reakcją chłopaka, który z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
- Śmiało, śmiej się dowoli – powiedziała tak smutnym tonem, że od razu przestał się śmiać, a zrobił to między innymi dlatego, że dziewczyna mu się podobała i nie chciał stracić u niej względów. 
- Kto cię tak naa….- ale nie zdołał nawet dokończyć zdania, bo przerwał mu głos dochodzący z dołu wieży. Tak, była to czarownica, która niecierpliwie czekała na transport w górę.
- To moja mama! - szepnęła z przerażeniem Sałata – Szybko! Właź do szafy! – otworzyła drzwi i wpychając chłopaka do środka, krzyknęła:
- Już idę, mamo! – szybko spuściła włosy i po 5 minutach czarownica znalazła się na górze.
- Sałatko…. – powiedziała wiedźma z przenikliwym spojrzeniem.
- Tak, mamo?
- Co, u licha, robi motor u stóp wieży? Czyżby ktoś postanowił cię odwiedzić? I dlaczego stoisz przed tą szafą z takim głupim uśmieszkiem, jakbyś chciała coś przede mną ukryć?!!!
- Ja?! – wrzasnęła Sałata, a ze strachu oblał ją zimny pot. - Ja coś przed tobą ukrywam?! To ty całymi dniami przebywasz Bóg wie gdzie i trzymasz mnie w tej wieży jak w jakimś więzieniu!- krzyknęła i choć wyglądała na zagniewaną, tak naprawdę była okrutnie przerażona.
- Dosyć tego! Nie mam zamiaru wysłuchiwać, jak jakaś małolata mnie poucza!- wrzasnęła i jednym machnięciem ręki odepchnęła dziewczynę od drzwi szafy. Otworzyła je z rozmachem, ale nawet nie zdążyła się dokładniej rozejrzeć, kiedy coś ciężkiego uderzyło ją w głowę. Z cichym jękiem runęła na podłogę. W drzwiach szafy stał zdyszany i lekko oszołomiony wydarzeniami chłopak. W prawej ręce trzymał ciężki, czarny but. Był to glan ze wzmacnianym blachą noskiem, więc nic dziwnego, że wiedźmę zwaliło z nóg. 
- To co, uciekamy? – spytał, wygrzebując linę do wspinaczki z koszyka czarownicy, widocznie w końcu wysłuchała córki i wybrała się do sklepu sportowego.
- I miałabym zostawić ją tu tak samą? Nie ma mowy… – powiedziała z lekkim wahaniem Sałata.
- Przecież i tak zawsze chciałaś się stąd wyrwać, a teraz nadarzyła ci się wspaniała okazja i z niej nie skorzystasz? No proszę cię! – te słowa widocznie przemówiły do dziewczyny, bo tylko ucałowała przybraną matkę w policzek i spytała:
- To gdzie umocować linę? – i wkrótce znaleźli się na dole wieży. Sałata zdążyła spakować najważniejsze rzeczy, więc w sumie niczego jej nie brakowało.
- Gotowa? – spytał chłopak, wsiadając na motor.
- Chyba tak… - odpowiedziała. Ostatni raz spojrzała na wieżę, w której spędziła tyle lat. Zrobiło jej się przykro, że zostawia matkę samą, ale pomyślała: „Skoro dała radę wybudować dla mnie taką wieżę całkiem sama, to chyba sobie poradzi” i  z tą świadomością wsiadła na czarnego harleya i objęła chłopaka wokół talii. Kiedy silnik wydał z siebie potężny ryk, spytała:
- A tak w ogóle, jak masz na imię?
 - Nazywam się…. – ale jego odpowiedź zagłuszył ponowny ryk silnika.
I tak żyli długo i szczęśliwie.
                                  
KONIEC



                                                                                                                      Adela Moss, I B

24 listopada 2013

Złamana konwencja w "Kopciuszku"

Zgodnie z zapowiedzią publikuję jeden z dwóch tekstów uczennic klasy I B SAG, który łamie konwencję baśni. Drugi o Roszpunce niebawem na polskowieniu.

Tekst trzeciej uczennicy został opublikowany na biblioteczno-polonistycznym: 

Zapraszam do lektury,
Kasia Bębenek, nauczyciel języka polskiego

Kopciuszek?

Pewnemu człowiekowi zachorowała żona umiłowana; czując zbliżającą się śmierć, przywołała do siebie córkę jedynaczkę i rzekła do niej:
- Dziecko ukochane, pamiętaj, urok osobisty ponad wszystko. Bóg dał ci urodę, więc ją wykorzystaj.
To rzekłszy, zamknęła oczy i umarła...
Dziewczynka chodziła codziennie na grób matki i płakała. I tak nadeszła zima, śnieg okrył mogiłę białą chustą, a kiedy z wiosną spłynął, ojciec sieroty poślubił inną kobietę.
Druga żona przywiozła z sobą dwie córki o pięknych i gładkich twarzyczkach, lecz za to o czołach nieskalanych żadną myślą i pustych oczach. Dziewczyna natychmiast zdała sobie sprawę ze swojej przewagi wobec przyrodnich sióstr i ich największej słabości – próżności. Dla biednych dziewcząt nastały smutne czasy.

Wkrótce zaczęło brakować pieniędzy. Dwie siostry tyle wydawały na suknie, perfumy i biżuterię, że macocha musiała wyjechać daleko, do Ameryki, by zarabiać pieniądze. Sprytna dziewczyna widziała w nieobecności kobiety swoją szansę i wraz z upływającym czasem, sprawiała, że przyrodnie siostry z godziny na godzinę robiły się coraz bardziej głupiutkie. Do tego niecnego posunięcia wykorzystała… komputer i dostęp do Internetu. Kluczyk do domowej biblioteczki nosiła zawiązany na rzemyku na szyi. W chwilach szczególnego ogłupienia zmuszała je do wykonywania prac domowych.
- A dlaczego, moje głupie gąski, siedzicie ze mną w pokoju? – mówiła. - Kto chce jeść chleb, ten musi na niego zarobić! Precz, dziewki kuchenne, do roboty!
Odebrała im wszystkie piękne suknie, a odziała w jakieś stare, szare łachmany i dała im drewniane trzewiki.
- Popatrzcie, jak się te dumne księżniczki wystroiły! - zawołała i zaprowadziła je ze śmiechem do kuchni. Biedactwa! Musiały teraz od rana do nocy ciężko pracować, wstawać o świcie, nosić wiadrami wodę, prać, rozpalać ogień w kominie i gotować jedzenie... Przy tym siostra dokuczała im ciągle, robiła przykrości, jakie tylko zdołała wymyślić, wyśmiewała się z nich, pewna, że są tak głupie, iż nie mają uczuć. Tu jednak omyliła się, gdyż nawet najmniej rozumna istota ludzka ma uczucia.
I tak, wsypywała do popiołu groch i soczewicę, a biedne dziewczyny wybierając nasiona, nie raz siedziały do późnej nocy. Wieczorem, zmęczone po pracy, nie posiadając łóżek, kładły się obok komina, zagrzebując się dla ciepła w popiele... I dlatego każda z nich była zawsze brudna i zasmolona; przezwano je więc Kopciuszkami.
Ojciec złej dziewczyny był człowiekiem uczciwym i dobrym, ale ślepym na poczynania córki. Pewnego razu wybierając się na jarmark, zapytał pasierbic, co im przywieźć.
- Piękne suknie - odrzekła jedna.
- Perły i drogie kamienie - dodała druga.
- A ty czego chcesz, córko? - zwrócił się ojciec do rodzonej córki.
- Przywieź mi, ojczulku, czarny spory kociołek, którym da ci w łeb nieżyczliwy sprzedawca, kiedy będziesz powracać - odrzekła.
Kupił ojciec na jarmarku dla pasierbic piękne suknie, perły i drogie kamienie, a kiedy w powrotnej drodze Stary John, o którym już dawno wiadomo, że postradał zmysły, bez namysłu cisnął w niego własnym towarem, podniósł kociołek z ziemi i zabrał ze sobą. Powróciwszy do domu, dał Kopciuszkom to, czego sobie życzyły, a córce kociołek.

Zdarzyło się, że król zapowiedział wielką zabawę, która miała trwać jeden wieczór. Rozesłano zaproszenia do wszystkich młodych i ładnych panien w całym kraju, aby syn królewski mógł sobie wśród nich wybrać żonę. Wiedziała o tym już wcześniej zła dziewczyna, dlatego poprosiła ojca o kociołek. Zobaczyła w tym wydarzeniu szansę – postanowiła rozkochać w sobie królewicza i do kresu swych dni żyć w luksusie. Przyszło także zaproszenie do obydwóch sióstr, z czego uradowały się wielce.

Dziewczyna jednak ani myślała pozwolić przyrodnim siostrom iść na bal. Była, co prawda, pewna swojej urody, ale nie chciała ryzykować. Postanowiła potrzymać siostry w niepewności.
- Pójdziecie na bal – obiecywała. - Uczeszę was zaraz jak najpiękniej, oczyszczę wam trzewiki, by błyszczały jak zwierciadło, i pozapinam sprzączki. Pod warunkiem, że …
Siostry patrzyły na nią pytająco, a ona odpowiedziała:
– Pod warunkiem, że wybierzecie wszystkie ziarna soczewicy i grochu z popiołu w przeciągu jednej godziny!
Usłuchały tego rozkazu, ale zapłakały przy tym, gdyż wiedziały, że czasu jest za mało i nie pójdą na bal. W duchu przeklinały złą przyrodnią siostrę oraz dzień, w którym matka wyjechała za granicę.

Tymczasem ściemniało się. Dziewczyna wybiegła do lasu, zabierając ze sobą kociołek.
O rzeczach, które tam wyczyniała, opowiem Wam tylko pokrótce, gdyż wątpię, że uwierzycie
mi na słowo...
Nad grobem matki ustawiła kociołek i nastawiła tajemniczego wywaru, szepcząc przeróżne zaklęcia. Mówiła coraz głośniej i wścieklej. Zaczął wyć wiatr. Zapadła ciemność. Zza drzew wychodziły różne zwierzęta, powróciły do życia postaci tak straszne, że nie chciano ich nawet w piekle. Rozpętał się chaos. Wieśniacy mieszkający nieopodal siedzieli cichutko, przerażeni widokiem lasu, który zdawał się stanąć niemalże w płomieniach. Nawet wiele lat później mówiono, że tamtej nocy szatan okropne nocne wyprawiał tam harce, że słychać było szydercze okrzyki, a między drzewami, przy wielkim ognisku tańczyły ubrane w biel postacie, sprawiające wrażenie… przezroczystych. I nie było ani jednego śmiałka, który zawiadomiłby o rzekomym pożarze lasu.

Wiedząc, że siła demonów nie stanowi potęgi, dziewczyna zebrała ich tamtej nocy jak najwięcej. Tak wielka była jej żądza bogactw i tak była zaślepiona. I... nieszczęśliwa, bo chyba się ze mną zgodzicie, że człowiek szczęśliwy nie posuwa się do takich uczynków.

Chciała, by pilnowały, jej dwóch sióstr, aby te nie wymknęły się czasem na bal…
Zamknąwszy siostry w komórce pod schodami, sama ubrała się w suknię tak piękną, że nie starczyłoby godnych przymiotników, by ją opisać. Włożyła także złote buty i rozpuściła wspaniałe, czarne loki. I udała się do pałacu.

Królewicz z jakimś szanownym jegomościem witał przybyłe damy na schodach pałacu. Dotychczas żadna z panien nie wpadła mu w oko. Znudzony, oparł się o ścianę i przymknął oczy. Jegomość szturchnął Królewicza, który z powrotem się wyprostował. Wtem zobaczył idąca ku schodom przepiękną dziewczynę. Szybko wyjął kieszonkowe lusterko z kieszeni i skontrolował pobieżnie twarz. Uśmiechnął się czarująco i poprawił wystudiowanym gestem grzywkę. Gdy dziewczyna podeszła bliżej, poderwał się i uprzedzając poważnego jegomościa, wziął ją za rękę, mówiąc:

– Siemasz, mała. Masz może mapę, bo zgubiłem się w twoich oczach?

Zatańczył z nią. Nie chciał już z nikim tańczyć, nie puszczał jej ręki i kiedy ktokolwiek zbliżał się, aby zaprosić ją do tańca, mówił:
– Wolnego stary, to moja lala!

Późno w nocy, gdy zakończył się bal, wyszli razem do królewskiego ogrodu. Królewicz objął dziewczynę, a ta myślała, że chce złożyć na jej ustach pocałunek, tymczasem… błysnął flesz.

– Ale... - zaczęła zdziwiona.
– Czekaj, mała, ogarniam nowe profilowe - odparł, wpatrzony w ekran iPhona.
– Myślę, że po tym, jak tańczyłeś ze mną cały wieczór i cały dwór uważa, że mamy się ku sobie powinieneś… poprosić mnie o rękę - powiedziała swobodnie, uśmiechając się zalotnie. – W przeciwnym razie...
– Już dwadzieścia osiem lajków!!! Sorry, złociutka, mówiłaś coś? - Królewicz przypomniał sobie o jej istnieniu.
Spojrzała na niego wyczekująco.

– Byłbym zapomniał! - odparł i sięgnął do kieszeni. Wyjął małe, czerwone gustowne puzderko i wręczył dziewczynie. Uradowana, szybko ujęła pudełeczko w dłonie.
Rumieńce wystąpiły na jej twarz, a oczy zabłysły. Jakież było jej zdumienie, gdy zobaczyła, że w pudełeczku jest...
– Kartka papieru?! Co to ma być?! Co to ma być, ty hultaju?! - krzyczała, machając mu świstkiem papieru przed oczyma.
– Jak to co? - Królewicz był szczerze zdziwiony. - Mój numer GG. Chyba nie myślałaś, że coś innego. Ja tam nie lubię stałych związków. Tego kwiatu jest pół światu! Nie bierz sobie tego do serca, mała. Adiós! - to mówiąc, przesłał jej całusa i chciał obrócić się na pięcie, aby odejść. Nie zdążył. Wściekła dziewczyna bez namysłu trzasnęła go w twarz. Zamrugał oczyma.
– Spokój, mała, spokój! Jutro nagrywam reklamówkę żelu do włosów!!! Muszę przecież jakoś wyglądać! - mówił, wycofując się powoli. Poczuł się niepewnie. A dziewczyna nie wyglądała już tak pięknie. Rumieńce ustąpiły miejsca czerwonym plamkom, pięści zacisnęła tak mocno, że zbielały jej kostki. Oddychała szybko, usta jej posiniały.
– To… Ja już pójdę.... Cześć! - Królewicz rzucił się biegiem przed siebie, w stronę Arony, konia ojca, która wolno przechadzała się na pastwisku.
– Wracaj, ja jeszcze z tobą nie skończyłam, ty draniu!!! - dziewczyna pognała za nim, ale on był szybszy. Wskoczył na konia i szybko popędził przed siebie. Ona pozostała daleko w tyle. 

Pędził uśmiechnięty ku gwiazdom. Mijał pola, które otaczały pałac. Pola, gdzie rosła leszczyna. Na jednym z krzaków usiadły dwa białe gołąbki i zaśpiewały trzy razy:
– Prowadź prosto koniczka!... Krew ci leci z policzka!
Po czym sfrunęły i usiadły Królewiczowi na ramionach, a ten już chciał ustawić sobie nowe zdjęcie profilowe, gdy przypomniał sobie, że nie umie jeździć konno…

Koniec


                                                                             Agnieszka Górska, I B SAG

21 listopada 2013

Informacja o kartkówce

Pierwszoklasiści,
W związku z tym, że wczoraj z powodu zawodów i chorób wszelakich wielkie pustki w klasie mojej mi uczyniliście ;) kartkówka z przymiotnika została przesunięta na poniedziałek. Dziś trzymam za Was i za botanikę kciuki!
Widzimy się za kilka godzin na przerwie muzycznej, podczas której losujemy osoby, którym podarujemy coś fajnego na mikołajki. :) Do zobaczenia!


16 listopada 2013

Zrozumieć wolność


Kilka dni temu, jak co roku, obchodziliśmy Święto Niepodległości. I niestety ponownie nie popisaliśmy się - mam tu oczywiście na myśli warszawskie wydarzenia, które obserwowali nie tylko Polacy, ale i cały świat. Stojąc w poniedziałek na skrzyżowaniu Pańskiej z Szeroką, słuchałam hymnu i się cieszyłam (nie wiedząc o zamieszkach w Warszawie). Byłam w gronie dobrych osób, z którymi spędzałam miły dzień, celebrując wolność. 

Czym jest dla mnie wolność? Rozpatruję ją na wielu płaszczyznach. Jestem wolna jako Polka i mogę wspominać dziadka, żołnierza AK, śpiewającego mi hymn, gdy zamiast do przedszkola wędrowałam do niego. Mogę stać na skrzyżowaniu gdańskich ulic i słuchać hymnu podczas obchodów Święta Niepodległości. Jestem wolna jako kobieta. Mogłam skończyć studia (wcześniej wybierając sama kierunek), mogę pracować. Mam prawo do wypowiadania swojego zdania, które też (obok zdania mężczyzny) jest ważne. Jestem wolna jako człowiek. Mogę nie aprobować czyjegoś zachowania i wyrażać na ten temat opinię (nie krzywdząc przy tym drugiej osoby). Mogę wybierać, w co chcę wierzyć. Mogę kierować się w życiu wartościami ważnymi dla mnie. Oczywiście wszystkie aspekty wolności są obwarowane granicami. Prawa. Etyki. Kultury. Ale jako myśląca osoba świadomie korzystam z wolności jaką posiadam.


"Wolność kocham i rozumiem" śpiewają Chłopcy z Placu Broni. Czy rzeczywiście rozumiemy i kochamy wolność? Refleksję pozostawiam każdemu z osobna i zachęcam do pozostawienia komentarza (najciekawsze uczniowskie nagrodzę dodatkowymi punktami :)). Zapraszam również do przeczytania tekstu o wolności napisanego przez dziennikarkę z SAG. W przygotowaniu rozmowa o wolności przeprowadzona przez dziennikarzy SAG z osobami dorosłymi i z rówieśnikami.

Kasia Bębenek, nauczyciel języka polskiego

Wolność 
Wolność – pojęcie to ma wiele znaczeń. Według młodzieży jest to  m.in. samodzielność, robienie czegoś zakazanego lub czegoś, na co ma się ochotę. Niezależność. Nie podlegam niczyim rozkazom, jestem wolnym człowiekiem. 

Takie samo (lub bardzo zbliżone) myślenie mieli ludzie wcześniejszych epok. Zawsze dążono do wolności, możliwości wygłoszenia tego, co się sądzi. Wojny, powstania... Zawsze chodziło o wolność lub jej brak. W walce o nią zginęło wielu ludzi. 

Każdy może mieć swoje wyobrażenie na ten temat. Ale chyba każdy też przyzna, że kiedyś znaczenie było jedno - ważne i niezmienne. Jestem wolny. Mam prawo żyć i korzystać z tego życia. Nie jestem rzeczą i nie należę do nikogo. 

Czasy się zmieniły. Ludzie często nie doceniają tego, że żyją  w niepodległym państwie. Szukają coraz nowszych definicji tego słowa, kolejnych powodów do buntowania się. Najwyraźniej potrzebujemy powodu, by nie było nudno. ;) A każdy młody człowiek przechodzi taki okres w swoim życiu, w którym nie wie, czym tak naprawdę jest ta upragniona wolność. Nie wie czego chce, więc chce wszystkiego. Dziecko „gra” dorosłego, którym nie jest. 
Jeszcze wiele odkryć definicji wolności przed nami. Musimy tylko dotrwać bez wojen w tej upragnionej przez naszych przodków, a znanej nam samym wolności.

 Julia Zajder, I B




5 listopada 2013

Konwencja baśni


Pierwszoklasiści,
Ostatnio na lekcjach języka polskiego zmierzyliśmy się z bajkami (Krasickiego i Mickiewicza) oraz przypomnieliśmy sobie cechy baśni. Mam nadzieję, że teraz już nikt z Was nie będzie miał kłopotu z rozróżnianiem tych gatunków. 
Wczoraj przeczytaliśmy i omówiliśmy Śpiącą królewnę Sławomira Mrożka. Powiedzieliśmy sobie o złamanej konwencji baśni w tym tekście. I oczywiście udowodniliśmy to na konkretnych przykładach. 
Mam nadzieję, że podobał się Wam utwór Mrożka. Mnie bardzo, ponieważ lubię teksty, które w jakiś sposób nawiązują do doskonale znanych tekstów kultury. Fascynujące może być dostrzeganie wprowadzonych zmian, dialogu, jaki nawiązują twórcy. 
Chciałabym, abyście spróbowali sami pobawić się w kreatorów baśniowych światów. Dlatego przygotowałam dla chętnych następujące zadanie: 
1. Wybierz baśń. 
2. Przeczytaj. 
3. Zabaw się w twórcę i na podstawie przeczytanego tekstu napisz opowiadanie, w którym złamiesz konwencję baśni.

Praca powinna składać się z minimum 18 zdań. Pamiętaj, aby nadać jej odpowiedni tytuł.
Termin: 18.11.2013r. Pracę napisz w dokumencie Word i prześlij do mnie mailem. 

Najlepsza praca zostanie opublikowana na blogu. Wszyscy chętni, którzy przyślą swoje opowiadanie otrzymają dodatkowe punkty. 

Powodzenia! 

27 października 2013

Wywiad z pisarką Magdaleną Witkiewicz

W środę Dziennikarze SAG razem z uczniami klas I i II mieli przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z gdańską pisarką Magdaleną Witkiewicz. Po spotkaniu był również czas dla uczniów z kółka dziennikarskiego, którzy przeprowadzili wywiad. Dowiedzieli się między innymi, jakie miejsce w domu pisarki zachęca ją do tworzenia, podczas jakiej czynności domowej wymyśla nowe historie do książek oraz których stworzonych przez siebie bohaterów nie lubi. Zachęcam do przeczytania całego wywiadu. 
                                                                                                                                       pani Ka.


WYWIAD Z MAGDALENĄ WITKIEWICZ

Magdalena Witkiewicz, pisarka absolwentka Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menadżerów. Napisała m.in.: Milaczek (2008), Panny roztropne (2009) Zamek z piasku (2013)

DZIENNIKARZE SAG:  Czy od najmłodszych lat pisanie przychodziło Pani z łatwością?

MAGDALENA WITKIEWICZ:  Tak, pierwszy wiersz napisałam, gdy miałam może z siedem lat. Macie Facebook'a? Tam, na moim fan page'u, ostatnio dałam skan wierszyka, który brzmiał tak:
„Kiedy mucha się osiędzie,
kiedy komar siadł na grzędzie.
Kiedy słonko się zarumieni,
wtedy świat się cały zmieni.
Wszystko będzie takie nowe,
a śniadanie już gotowe.”
To był mój pierwszy wiersz, który nie ma zbyt dużo walorów literackich, ale zawsze lubiłam pisać. Wypracowania były dla mnie przyjemnością. Na maturze napisałam pracę na sześć stron, czy nawet siedem, drobnym maczkiem i dostałam szóstkę.

DZIENNIKARZE SAG:  Mówiła Pani, że inspiruje Panią pisarz Stephen King. Czy mogłaby Pani rozwinąć ten temat?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Bardzo lubię jego książki, bardzo lubię tę tajemniczość, która jest w King'u. Uważam, że on doskonale prowadzi fabułę. Ja tak nie będę pisać, to znaczy na dzień dzisiejszy nie zamierzam pisać tego rodzaju książek, bo nie umiem.
Podoba mi się też to, w jaki sposób on mówi o tym jak pisze – czyli ta książka, którą wam bardzo polecam: Stephen King Jak pisać? Czyli Pamiętnik rzemieślnika. Bardzo fajne rady na temat pisania książek i na temat tego jak być pisarzem bądź rzemieślnikiem. Po prostu jest to moje takie guru (śmiech).
A ja raczej takich książek nie piszę, piszę takie... Trochę pod romans podchodzą, psychologiczny romans, bądź komedię.

DZIENNIKARZE SAG:  A jakie jeszcze książki lubi Pani czytać? Czy to, co Pani czyta inspiruje panią do tworzenia własnych książek?
MAGDALENA WITKIEWICZ: Lubię czytać sensację. Lubię czytać kryminały, czyli Coben, Cussler...
Ostatnio odkryłam bardzo fajną pisarkę kryminałów! Ojejku, słuchajcie: miałam kończyć moją książkę, ale jak kupiłam sobie na czytnik Tess Gerritsen, to od razu cztery pod rząd przeczytałam, a moja książka leżała i leżała, czekając aż ją dokończę (śmiech). Też moich koleżanek czytam teraz książki, wypada przeczytać.
Natomiast ja piszę zupełnie inny typ literatury. Być może to też jest tak, jak kiedyś Marek Krajewski powiedział, że nie pisze kryminałów, bo boi się, że popełni plagiat.

DZIENNIKARZE SAG: Typowy dzień pisarki?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Nie ma czegoś takiego jak typowy dzień pisarki. Ja mam dwójkę małych dzieci, więc typowy dzień mogę sobie poukładać, a potem moje dziecko ma 39 stopni gorączki i wszystko leży. Teraz, jak już wam mówiłam zostawiłam tę moją firmę i teraz jestem w fazie układania wszystkiego. Ale mogę wam opowiedzieć jak to wyglądało do momentu, kiedy ja te wszystkie książki pisałam i jednocześnie pracowałam. Szłam do pracy od 8 do 16, od 16 do 20 zajmowałam się domem, rodziną, a później siedziałam w fotelu i do 24 pisałam książki.
Tak to wyglądało, i można się było za przeproszeniem zarżnąć w takim trybie życia, więc teraz trochę oddycham, chociaż dużo trudniej się zebrać do pisania. (śmiech)

DZIENNIKARZE SAG: A kiedy Pani wpada na najwięcej pomysłów?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Jak jadę samochodem to mam wiele pomysłów, ale najwięcej przy wieszaniu prania. (śmiech) Brzmi to głupio, ale to Agata Christie powiedziała kiedyś, że ona najwięcej pomysłów ma przy myciu naczyń, bo  jest to nudne i bezmyślne zajęcie, że po prostu nic innego nie można robić. Ja mam zmywarkę (śmiech) no więc mi pozostaje jazda samochodem i wieszanie prania.

DZIENNIKARZE SAG: Czy tworząc powieści, opiera się pani na historiach z życia, czy wszystko jest dziełem wyobraźni?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Bardzo często opieram się na historiach z życia, nie tyle moich, co moich znajomych. Na przykład Zamek z piasku  to jest opowieść o kobiecie mającej problemy z zajściem w ciążę. Na mojej stronie zapytałam, czy któraś z czytelniczek chciałaby o takim problemie porozmawiać i okazało się, że mój apel wywołał bardzo duży odzew. Dostawałam bardzo długie maile. Więc w każdej książce jest odrobina prawdy z mojego życia albo z życia moich znajomych.

DZIENNIKARZE SAG: Ma pani może jakieś ulubione miejsce w domu, w którym pani pisze?

MAGDALENA WITKIEWICZ:  Tak. Mam taki bardzo stary fotel, którego mój mąż chce się pozbyć. Zawsze wieczorami tam siadam, opieram nogi na stołku, kładę komputer na kolanach. A, i jeszcze ten fotel ma takie duże podłokietniki i tam zawsze siada mój kot. No i kiedy jest już kot, jakaś herbatka, stołek pod nogami i laptop na kolanach to wtedy czuję, że mogę pisać.

DZIENNIKARZE SAG: Czy lubi pani stworzonych przez siebie bohaterów?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Nie zawsze. Na przykład głównej bohaterki Zamku z piasku nie cierpię (śmiech).  Ona sama nie wie czego chce, jest bardzo denerwująca. Oczywiście są też bohaterowie negatywni, których bardzo nie lubię.
Ktoś kiedyś powiedział że jestem mistrzynią bohaterów drugoplanowych. Są z boku, ale są to tak fajne, wyraziste postacie, że faktycznie coś w tym jest. Jeżeli ktoś ma jakąś wadę, to jest bardziej interesujący. Ale najbardziej jestem zżyta z bohaterami Milaczka.

DZIENNIKARZE SAG:  A czy tworząc postacie, wzoruje się pani na kimś?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Czasami tak. W najnowszej książce wzorowałam się na moim koledze. Mój mąż jest opisany ze swoim takim pedantyzmem strasznym, gdzie on faktycznie liczy wszystkie wydatki i tu właśnie też jest taki bohater. Więc generalnie jak moi znajomi czytają te książki to wiedzą o kogo chodzi. Chociaż niekiedy ktoś myśli, że to on jest opisany, a to nie on.
Kiedyś widziałam taką fajną torbę, na której po angielsku było napisane: „ Nie denerwuj pisarza, bo jeżeli go zdenerwujesz to on opisze ciebie w książce i potem ciebie zabije”. Więc tak to jest. (śmiech)

 DZIENNIKARZE SAG:  Jaki gatunek książek lubi pani pisać?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Cały czas mi się wydaje, że ja jeszcze szukam. Chociaż wszyscy mówią, że w tej odsłonie jestem najfajniejsza - w Zamku z piasku, w opowieściach takich bardziej sentymentalnych, lekkich.
Ale wśród tych wszystkich książek dla dorosłych jest też książka dla dzieci oraz wierszyki dla zupełnie małych dzieci. Bardzo jest duża skrajność w tworzonych przeze mnie gatunkach. Niektóre osoby się dziwią jak osoba, która napisała książkę taką jak np. Opowieści niewiernej,  może potem pójść w zupełnie innym kierunku.

DZIENNIKARZE SAG: Czy ma pani już pomysł na następną książkę?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Mam pomysł, a co najgorsze mam już podpisane trzy umowy (śmiech), więc to jest bardziej motywujące niż pomysł, i zaliczki już są (śmiech). Ja jestem takim typem, co  wszystko na ostatnią minutę robi. Moja mama tego nie cierpi. Gdy byłam w liceum, moja mama była przerażona, mówiła: „Boże, jak ty tę maturę zdasz?”. A ja po prostu: „Luz, mama, jeszcze dwa tygodnie” (śmiech). Więc widać tak mam, ale nie polecam tego, bo człowiek się bardzo stresuje.

DZIENNIKARZE SAG:  A skąd wziął się tytuł Milaczek?

MAGDALENA WITKIEWICZ:   Kiedyś mój chłopak ciągle mówił do mnie „Madziaczku”. 
No i ja byłam taka zamadziaczkowana. A tutaj [w Milaczku, przyp. red.] jest akurat taka dziewczyna, która się nazywa Milena i do niej mówiono Milaczek.
Chciałam, żeby był inny tytuł Login: milaczek hasło: stara panna, bo ona się tam logowała na portalach randkowych. Ale wydawca stwierdził, że Milaczek to jest trafny tytuł.

UCZEŃ SAG: Mnie nie przekonuje żadna z tych nazw.

 MAGDALENA WITKIEWICZ:   Nie jesteś grupa docelową. Ja mówię otwarcie, że te książki nie są dla facetów, chociaż czasami je czytają. Na przykład Opowieść niewiernej  faceci lubią. Pokazuje im inne spojrzenie na kobiece sprawy. Ale ja zawsze mówię, że piszę książki przeznaczone raczej dla kobiet. A ciebie zachęciłaby bardziej Ręka mistrza Kinga, chociaż myślę, że samo nazwisko autora zachęca. Mogłaby mieć tytuł i Milaczek, a i tak wszyscy by kupili (śmiech).

DZIENNIKARZE SAG: Ma już pani pomysły na nowe książki?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Mam. Będzie druga część Szkoły żon , będzie druga część Lilki i spółki. I jeszcze taka jedna książka, która będzie miała tytuł Czereśnie zawsze muszą być dwie. Przy tym tytule się uprę.

DZIENNIKARZE SAG: A skąd pomysł na ten tytuł?

MAGDALENA WITKIEWICZ: Mój tata chciał czereśnie posadzić. I taki ogrodnik, który przychodzi do moich rodziców mówi: „No ale to dwie”, a tata odpowiada: „Dlaczego dwie? Mnie tu jedna pasuje”. Ogrodnik na to: „Nie, nie. Czereśnie zawsze muszą być dwie. Żeby rodzić owoce”. I ja w tym momencie tak siedzę naprzeciwko tego pana Jana i mówię: „Panie Janie, mam tytuł!”. Myślę, że z nim porozmawiam i to będzie tak trochę o Gdańsku...

DZIENNIKARZE SAG: Jakie poleca Pani własne książki adekwatne dla nas?

MAGDALENA WITKIEWICZ:  Milaczek, Panny roztropne i jeszcze wydaje mi się, że możecie przeczytać Balladę o ciotce Matyldzie.

DZIENNIKARZE SAG:  Bardzo dziękujemy za poświęcony nam czas i rozmowę.

MAGDALENA WITKIEWICZ:  Dziękuję. Muszę wam powiedzieć, że ja też zaczynałam od gazetki szkolnej, która się nazywała „Bomba”. Jak będziemy mieli warsztaty to ją przyniosę i pokażę wam, a wy mi pokażecie swojego bloga.

DZIENNIKARZE SAG:  Z przyjemnością. Do zobaczenia.


26 października 2013

Nalewka z dobrych historii

Podczas roku szkolnego, gdy zmierzam się z różnymi belferskimi zadaniami i wyzwaniami, nie zawsze mam czas lub ochotę, by sięgać po książki z półki dla ambitnych. Ale jako że jestem od urodzenia molem książkowym, czytać muszę. Wybieram więc czytadła i się nimi raczę (najczęściej w środkach komunikacji miejskiej, którymi się przemieszczam, więc doceniam, że Sopot jest dalej niż bliżej mojego miejsca zamieszkania, a ja póki co nie mam prawa jazdy ;)). Lubię też odkrywać (ostatnio zwłaszcza polskich nieznanych pisarzy) i dlatego podczas ostatniego pobytu w księgarni zakupiłam Nalewkę zapomnienia czyli bajkę dla nieco starszych dziewczynek Kasi Bulicz-Kasprzak. I zaginęłam.

Główną bohaterką i narratorką jest Jaga. Kobieta dojrzała. Kobieta sukcesu. Przerażająca szefowa. Samotna samotnością najgorszą, bo z wyboru. Przypadek sprawia, że trafia do szpitala na badania, które stwierdzają bezlitośnie: rak mózgu, śmierć w najbliższym czasie. Jaga po nieudanej próbie powrotu do dawnego życia wyjeżdża do opuszczonego domu dziadków na wsi. Postanawia tu umrzeć. Samotnie. Jednak los śmieje jej się w twarz i stawia na drodze tłum istot, z którymi Jaga, chcąc nie chcąc, nawiązuje bliższe relacje. Nękana przez towarzystwo szeptuchy Śliwowej przestaje się już dziwić, że rozmawia z psem, kotem i myszą –  współlokatorami domu. Oczywiście czytadło musi zawierać też i historię miłosną. I tak w powieści Kasi Bulicz-Kasprzak pojawia się weterynarz Andrzej, który w Jadze odnajduje miłość życia. 
Jak zakończy się historia umierającej Jagi? Dlaczego bohaterka ma problemy w nawiązywaniu relacji? W jaki sposób Andrzej oraz reszta kompanów wpłyną na jej życie? Jaka jeszcze wiadomość zatrzęsie światem Jagi? Jakie mądrości o życiu z mężczyznami wypowiada mysz? O tym każdy czytacz powinien przekonać się sam, sięgając po powieść.

Niewątpliwie Nalewka zapomnienia ma wiele atutów. Pierwszym walorem jest na pewno język. Opowiadana historia nie rwie się, a wręcz wciąga czytelnika w świat powieści. Ponadto książka zawiera coś, co kocham – żarty słowne i sytuacyjne. Czytanie tej powieści w miejscach publicznych grozi wybuchami śmiechu i ściąganiem na siebie zaniepokojonych spojrzeń współtowarzyszy podróży. Oprócz tego niewątpliwą zaletą Nalewki zapomnienia jest kreacja bohaterów. Postaci ludzkie niemal wychodzą z kart, by żyć obok czytacza. Są bardzo wyraziste, a niemal każda postać ma w sobie coś charakterystycznego. Choć dla mnie fenomenalnym pomysłem było sięgnięcie do cech bajki (tu dla mnie widoczna jest podpowiedź w tytule książki) i nadanie zwierzętom cech ludzkich. Bez gadających psa, kota i myszy Nalewka zapomnienia nie miałaby w sobie magii pozwalającej na chwilę oddechu od czasem zbyt szarej rzeczywistości. Dla takich czytadeł jestem bardzo na tak.

Kasia Bulicz-Kasprzak, Nalewka zapomnienia czyli bajka dla nieco starszych dziewczynek, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2013.

22 października 2013

„Adrian Mole – Męki dorastania”

„Męki dorastania” są drugim tomem serii autorstwa Sue Townsend. Jest to sekretny dziennik prowadzony przez czternastoletniego intelektualistę.

Książka jest zabawna, a jej bohater - nieco zarozumiały, zakompleksiony nastolatek o wygórowanych ambicjach – podchodzi do swojego życia z pewnym dystansem, choć nie wszystkie sprawy, o których pisze są zabawne. Romanse szalonych rodziców, zgryźliwy staruszek, którym opiekuje się chłopiec, najlepszy przyjaciel deklarujący się jako gej, list od pana Tydeman'a z BBC z informacją, że i tym razem Adrian nie poprowadzi audycji radiowej o swojej poezji – to zaledwie kilka historii o różnym zabarwieniu emocjonalnym, które można znaleźć w dzienniku nastolatka.

Adrian opisuje różne sytuacje z pełną świadomością swojej wyższości wobec otaczającego go przyziemnego świata – i to podejście, (które jest kwintesencją książek Townsend) rozśmiesza najbardziej.

Jego naiwne i sarkastyczne komentarze do nawet najdrobniejszych wydarzeń rozbawią zarówno młodzież, jak i dorosłych, którym być może przypomni się, że i oni też kiedyś mieli czternaście lat.

Gorąco polecam tę książkę wszystkim zainteresowanym.
                                                                                                     Agnieszka


15 października 2013

Najbliższe terminy

Moi Pierwszoklasiści,
Czas tak pędzi, że wrzesień zmienił się w połowę października i nie dostrzegłam, kiedy to się wydarzyło. Dziś kilka informacji organizacyjnych, związanych z tym, co będzie się działo na najbliższych zajęciach języka polskiego.

Ważne terminy:
16.10. (środa) - wypracowanie klasowe, opis dzieła sztuki
17.10. (czwartek) - wypracowanie dla chętnych na temat "Oskara i pani Róży" oraz "4. piętra"
21.10. (poniedziałek) - ostateczny termin wyboru wiersza do recytacji
07.11. (czwartek) - sprawdzian - czasownik
18.11. (poniedziałek) - sprawdzian z lektury (Wyspa skarbów)

Podręczniki, które powinniście mieć na najbliższych lekcjach:
17.10. literatura
21.10. literatura i gramatyka
23.10. gramatyka
24.10. literatura


Życzę miłego dnia!


NAUKA = ŻYCIE ?

Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba najpierw zastanowić się, czym jest nauka. Według młodzieży to zmarnowany czas: szkoła, dużo pracy i wysiłku. Lecz tak naprawdę oznacza to coś więcej. To nasze życie.
Zastanówcie jak by ten świat wyglądał bez nauki. Jaskiniowcy, skóry zwierząt, szybka śmierć. Innymi słowy – CHAOS. Nawet malowanie na ścianach jaskiń to pewien rodzaj nauki. Dzięki niej możemy żyć dłużej, dokonywać przełomów w technice, ewoluować. Możemy po prostu żyć.

W naszych czasach mamy pod dostatkiem… Właściwie wszystkiego. Ale aby nasze życie było pełne dobrobytu, potrzebujemy ludzi wykształconych. Wszystko w rękach nowych pokoleń. Nauka to nie tylko ciężkie książki, zeszyty, gmach szkoły. Nauka to wiedza. A wiedza to my. Lecz myślę, że nie trzeba się martwić o przyszłość. Dzisiejsza młodzież to bardzo bystre pokolenie. Uważam, że dadzą sobie radę w przyszłości. J    
                                                                        Julka

24 września 2013

Nowe nabytki


Jak już Was poinformowano od niedawna blog polskowienie zyskał nowych blogerów z sopockiej szkoły. Jesteśmy co prawda nowicjuszami w tej dziedzinie, ale będziemy się starać z całych naszych dziennikarskich sił, aby to co wrzucamy na bloga Was zainteresowało. O czym będziemy pisać? No cóż. Przede wszystkim będziemy chcieli pokazać dorosłym czytelnikom, że warto zaufać młodzieży i bez obaw powierzyć im przyszłe pokolenia (jakby to poważnie nie brzmiało ;) ). Na pewno będziemy kreatywni. Na razie blog nie jest jeszcze w pełni gotowy - zatem cierpliwościBędziemy pisać artykuły na różne tematy. Co tydzień postaramy się je zmieniać. Na naszym blogu zawita dużo humoru, ale i kilka poważnych tematów. Mamy nadzieję, że nasze zadanie się powiedzie. ‘’Misja rozpoczęta! Czas wziąć się do pracy!’’. 
Pozdrawiamy, 
Julka, Marysia, Karolina, Aga, Zuzia, Dominik (Anonymus), Kuba :D

10 września 2013

Początki nowego


Jest wrzesień, który mnie kojarzy się z początkiem. Obietnicami i postanowieniami. To czas poznawania - nowych uczniów, których tu witam. :) 
Dotychczas przez okres dwóch lat polskowienie było miejscem, na którym umieszczałam recenzje przeczytanych książek. Dziś nieco się to zmieni. Do współtworzenia tej przestrzeni zapraszam uczniów z sopockiej szkoły. Tych, którzy mają smykałkę do pisania (i przyjdą na kółko dziennikarskie) oraz tych, którzy będą chcieli czasem się czymś podzielić. Mam nadzieję, że będzie to dla nas wszystkich ciekawe doświadczenie i przygoda. 



Obiecałam moim pierwszoklasistom, że umieszczę tu listę lektur dodatkowych do zeszytu lektur. To książki, do których mam sentyment lub uważam, że dobrze by było poznać. Ale znajdą się wśród nich i te, które Wy, uczniowie, uznacie za atrakcyjne. Bo w czytaniu właśnie o to chodzi - by czerpać z tego przyjemność. 

Lista lektur dodatkowych:
1.                 Jan Parandowski, Mitologia, rozdział Bohaterowie
2.                 Dorota Terakowska, Córka czarownic
3.                 Krystyna Siesicka, Beethoven i dżinsy
4.                  Paulo Coelho, Weronika postanawia umrzeć
5.                  Alice Kuipers, Życie na drzwiach lodówki
6.                  Joanna Chmielewska, Lesio
7.                  Carlos Ruiz Zafon, Książę mgły
8.                  Małgorzata Wach, Każdy ma swoje Kilimandżaro
9.                  Roma Ligocka, Dziewczynka w czerwonym płaszczyku
10.              Terry Spencer Hesser, Całując klamki
11.              Joanna Fabicka, Szalone życie Rudolfa
12.              A. Sapkowski, wybrany utwór z sagi o Wiedźminie
13.              J. R. R. Tolkien, Władca pierścieni
14.              Ch. Dickens, Oliver Twist
15.              Marissa Meyer, Saga księżycowa. Cinder
16.              Andrzej Żak, Władca czasu – Wędrówka
17.              Marcin Szczygielski, Czarny młyn
18.              Jose Mauro de Vasconcelos, Moje drzewko pomarańczowe


Do zobaczenia i do następnego wpisu! :)