Ważne informacje i terminy



27 listopada 2013

Złamana konwencja w "Roszpunce"

ROSZPONKA
Dawno, dawno temu żyli sobie mąż i żona. Odkąd pamiętali, życzyli sobie dziecka, aż wreszcie Bóg wysłuchał ich modlitw.
Pewnego razu żona spoglądając przez niewielkie okienko w ich mieszkanku, dojrzała w ogrodzie sąsiadki czarownicy, której wszyscy się okrutnie bali, najpiękniejszą roszponkę, jaką kiedykolwiek widziała. Oczywiście natychmiast zapragnęła jej skosztować, lecz wiedziała, że jeśli ośmieli się ukraść roślinę, zostanie bezlitośnie ukarana. Nieodparta ochota jednak okazała się silniejsza niż świadomość kary, więc pewnego razu poprosiła męża, aby przyniósł jej roszponkę. Mąż, choć wiedział, jak to się skończy, spełnił prośbę. Z roszponki żona przyrządziła sałatkę, która okazała się najlepszą, jaką kiedykolwiek mieli okazję spróbować. Dlatego kobieta zamiast zaspokoić łaknienie, zapragnęła roślinki jeszcze bardziej. Znów więc poprosiła męża o wkradnięcie się do ogrodu po roszponkę. Tym razem nie wszystko poszło zgodnie z planem, ponieważ kiedy tylko mężczyzna zdołał przekroczyć furtkę do ogrodu, natknął się na właścicielkę upragnionej roszponki.
- Jak śmiesz! - krzyczała swym grubym i nadzwyczaj męskim jak na staruszkę głosem - Jak śmiesz kraść moją własność!
- Ttttoo moja żona kazała mmmiii zerwać twą roszponkę, bo jak tytytylko ją zobaczyła zapragnęła jej skoskokokosztować…- tłumaczył się mąż, dygocąc ze strachu.                   
- AAAAAaaaaa… skoro tak bardzo smakuje jej moja roszponka, to mogę jej dać tyle, ile dusza zapragnie, ale pod jednym warunkiem…
- Mmmmiiiannowicie…? - spytał, nadal trzęsąc portkami ze strachu.
- Musicie oddać mi wasze pierworodne dziecko, a ja zajmę się nim tak dobrze, jak rodzona matka – powiedziała z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Mąż musiał naprawdę bać się wiedźmy, bo bez namysłu zgodził się na układ, wziął tyle roszponki, ile tylko zdołał unieść i pobiegł uradowany do domu.

Kiedy nadszedł dzień narodzin, czarownica przybyła zgodnie z umową i zabrała dziecko. Na początku chciała nazwać dziewczynkę Roszponka, ale uznała, że prościej będzie po prostu Sałata. Gdy dziewczynka miała 12 lat, wiedźma zamknęła ją w wieży bez drzwi i okien, w samym środku lasu. Sałata miała piękne, długie i czarne niczym pióra kruka włosy i kiedy czarownica chciała dostać się na górę wołała:
- Sałatko! Spuść tu swe włosy! - na co dziewczyna zawsze odpowiadała:
- Mamo! Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywała! – i spuszczała wodospad pięknych włosów z jedynego okna, na samej górze wieży. Kiedy czarownica niezdarnie wspinała się na szczyt, towarzyszyły temu różne okrzyki typu:  „Ałaaaaaaa!; Nie szarp tak!; To moje włosy, a  nie jakaś cuma na statku!; Znowu nie kupiłaś tej liny do wspinaczki?!”.
Pewnego razu obok lasu przejeżdżał młody chłopak. Usłyszał najpiękniejszą muzykę z gatunku heath metal i postanowił poszukać źródła urzekających go dźwięków. Podążając za nimi w głąb lasu, odnalazł wieżę, ale nie wiedział, jak ma się  na nią wspiąć, więc wrócił do domu. Jednak muzyka ta tak bardzo go urzekła, że wracał każdego dnia pod wieżę i próbował się na nią nieudolnie wspiąć. 

Pewnego dnia, kiedy jak co dzień opracowywał technikę wspinania, noga omsknęła mu się z jednej z cegieł i wylądował półtora metra niżej w krzakach. Los zesłał upadek w samą porę, bo o mały włos, a zobaczyłaby go wracająca z miasta czarownica. Leżąc tak w krzakach, zdołał podsłuchać magiczne słowa wypowiadane przez czarownicę umożliwiające wspinaczkę. 

Następnego dnia, zamiast wykonywać syzyfową wspinaczkę, zawołał. I nie musiał nawet zmieniać barwy głosu, bo jak dowiedzieliśmy się na początku, czarownica miała głos nadzwyczaj męski. 
- Sałatko, spuść tu swe włosy! – lecz zamiast zobaczyć wodospad  pięknych czarnych włosów, zobaczył spadający wprost na niego dość duży kamień. Zauważył go na szczęście na tyle szybko, aby zrobić unik.
- Za co to było?! – wrzasnął oszołomiony i nie minęła sekunda, a w oknie pojawiła się nieco zdziwiona twarz dziewczyny.
- Moment, to nie mama?! Kim jesteś? – spytała zakłopotana.
- Ja?
- A widzisz tu kogoś innego, kogo chciałam trafić kamieniem w głowę?
- Nooooo… nie. Przyjeżdżałem tu od zeszłego wtorku, kiedy pierwszy raz usłyszałem tak piękną muzykę, chciałem się po prostu dowiedzieć jaki to zespół.
- AAAaaa… chcesz wpaść  do mnie na chwilę?- zapytała bez znacznego entuzjazmu na twarzy.
- Tak, jasne, czemu nie?... - mruknął trochę bardziej ożywiony niż zwykle. 

Dziewczyna spuściła mu swoje włosy, a po bolesnych dla niej dwóch minutach chłopak znalazł się na górze. Zdumiał się nieco, kiedy zobaczył wystrój pokoju Sałaty. Na czarnych ścianach wisiały krwawe obrazki, na szafkach i szafach leżały lalki voo-doo, obok łóżka stały pary rozmaitych glanów, na toaletce oprócz czarnych szminek i ciemnych cieni do oczu, leżało także mnóstwo kolczyków, plug’ów i tuneli. Na półce nad łóżkiem leżały płyty samych najlepszych zespołów metalowych: System of a down, Within Temptation, Black Sabbath, Iron Maiden… Całe pomieszczenie oświetlone było świeczkami i chociaż były porozstawiane wszędzie i tak trudno było cokolwiek zobaczyć. 

Dopiero kiedy Sałata podeszła, by zapalić kolejne świeczki,  chłopak mógł zobaczyć jej twarz dokładnie. Dziewczyna miała bladą cerę, drobny nos przekłuty w jednym płatku, duże, zielone jak trawa wiosną oczy, otoczone wachlarzem gęstych, czarnych i długich rzęs. Nad przyciemnionymi czarnym cieniem powiekami znajdowały się cienkie, czarne brwi, przekłute w jednym miejscu srebrnym kolczykiem. Wąskie usta zostały pomalowane mocną, krwistą szminką i przyozdobione kolczykami Snake bites. Sałata ubrana była cała na czarno i chyba jej wygląd odpowiadał chłopakowi, bo uśmiechnął się i pomyślał: „ale laska”.
- Doczepiane? – spytał ni z tego, ni z owego.
- Co?- odpowiedziała pytaniem na pytanie wyraźnie zdezorientowana.
- No włosy. Doczepiane?
- Aaa, tak doczepiane. Wszyscy myślą, że prawdziwe, ale po prostu kupiłam dobrej jakości.
- Mhm… - mruknął. – Jesteś metalem..? Punkiem…? Gotką…?
- Coś pomiędzy metalem, punkiem a emo…- odpowiedziała i szybko dodała:
- To wszystko przez moje imię i przez to, że moja matka trzyma mnie w tej wieży i nie chce wypuścić.
- A jak ono brzmi?
- Hm?
- Twoje imię.
- Nie chcesz tego wiedzieć…
- No powiedz.
- Nie
- Prooooooooooooooooooooooooszę? – a że nie miała zamiaru się z nim dłużej kłócić, postanowiła wyjawić sekret.
- No więc… Mam na imię…. Sałata – nie zdziwiła się reakcją chłopaka, który z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
- Śmiało, śmiej się dowoli – powiedziała tak smutnym tonem, że od razu przestał się śmiać, a zrobił to między innymi dlatego, że dziewczyna mu się podobała i nie chciał stracić u niej względów. 
- Kto cię tak naa….- ale nie zdołał nawet dokończyć zdania, bo przerwał mu głos dochodzący z dołu wieży. Tak, była to czarownica, która niecierpliwie czekała na transport w górę.
- To moja mama! - szepnęła z przerażeniem Sałata – Szybko! Właź do szafy! – otworzyła drzwi i wpychając chłopaka do środka, krzyknęła:
- Już idę, mamo! – szybko spuściła włosy i po 5 minutach czarownica znalazła się na górze.
- Sałatko…. – powiedziała wiedźma z przenikliwym spojrzeniem.
- Tak, mamo?
- Co, u licha, robi motor u stóp wieży? Czyżby ktoś postanowił cię odwiedzić? I dlaczego stoisz przed tą szafą z takim głupim uśmieszkiem, jakbyś chciała coś przede mną ukryć?!!!
- Ja?! – wrzasnęła Sałata, a ze strachu oblał ją zimny pot. - Ja coś przed tobą ukrywam?! To ty całymi dniami przebywasz Bóg wie gdzie i trzymasz mnie w tej wieży jak w jakimś więzieniu!- krzyknęła i choć wyglądała na zagniewaną, tak naprawdę była okrutnie przerażona.
- Dosyć tego! Nie mam zamiaru wysłuchiwać, jak jakaś małolata mnie poucza!- wrzasnęła i jednym machnięciem ręki odepchnęła dziewczynę od drzwi szafy. Otworzyła je z rozmachem, ale nawet nie zdążyła się dokładniej rozejrzeć, kiedy coś ciężkiego uderzyło ją w głowę. Z cichym jękiem runęła na podłogę. W drzwiach szafy stał zdyszany i lekko oszołomiony wydarzeniami chłopak. W prawej ręce trzymał ciężki, czarny but. Był to glan ze wzmacnianym blachą noskiem, więc nic dziwnego, że wiedźmę zwaliło z nóg. 
- To co, uciekamy? – spytał, wygrzebując linę do wspinaczki z koszyka czarownicy, widocznie w końcu wysłuchała córki i wybrała się do sklepu sportowego.
- I miałabym zostawić ją tu tak samą? Nie ma mowy… – powiedziała z lekkim wahaniem Sałata.
- Przecież i tak zawsze chciałaś się stąd wyrwać, a teraz nadarzyła ci się wspaniała okazja i z niej nie skorzystasz? No proszę cię! – te słowa widocznie przemówiły do dziewczyny, bo tylko ucałowała przybraną matkę w policzek i spytała:
- To gdzie umocować linę? – i wkrótce znaleźli się na dole wieży. Sałata zdążyła spakować najważniejsze rzeczy, więc w sumie niczego jej nie brakowało.
- Gotowa? – spytał chłopak, wsiadając na motor.
- Chyba tak… - odpowiedziała. Ostatni raz spojrzała na wieżę, w której spędziła tyle lat. Zrobiło jej się przykro, że zostawia matkę samą, ale pomyślała: „Skoro dała radę wybudować dla mnie taką wieżę całkiem sama, to chyba sobie poradzi” i  z tą świadomością wsiadła na czarnego harleya i objęła chłopaka wokół talii. Kiedy silnik wydał z siebie potężny ryk, spytała:
- A tak w ogóle, jak masz na imię?
 - Nazywam się…. – ale jego odpowiedź zagłuszył ponowny ryk silnika.
I tak żyli długo i szczęśliwie.
                                  
KONIEC



                                                                                                                      Adela Moss, I B

4 komentarze:

  1. Cudowne! Chciałabym napisać coś więcej, ale zabrakło przymiotników. I przysłówków.:)
    Sałata.... Komiczne! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobne zdanie co do imienia Sałata - świetny pomysł. :)

      Usuń
  2. Naprawdę zacna historyjka :) postaralas się.Chciałbym sam tak pisać :P. Tak trzy miej !

    OdpowiedzUsuń