Ważne informacje i terminy



30 marca 2013

Polski teatrzyk rodzinny


Nie lubię kilkuzdaniowych recenzji umieszczanych na okładkach książek. Albo zniechęcają swoim krzykliwym wszyscytoczytają!, albo zwyczajnie trafiają gdzieś obok tematu i przesłaniają rzeczywisty obraz danej książki. Jednak ta umieszczona na okładce Szopki Zośki Papużanki ma w sobie nieco prawdy. Bo rzeczywiście temat, który autorka wzięła sobie na warsztat jest banalny i przetworzony przez innych twórców milion razy. A mowa o podstawowej jednostce społecznej, czyli o rodzinie. Jednak sposób opowiedzenia, jaki obrała sobie Papużanka, sprawia, że nie da się nudzić podczas lektury.

Szopka przedstawia losy czteroosobowej krakowskiej rodziny. Jej historia rozpoczyna się w czasach PRL-u i toczy do czasów obecnych. Dwoje bohaterów to kaci, pozostałych dwoje to ich ofiary. Mamy zatem matkę wiecznie krzyczącą na męża oraz usprawiedliwiającą we wszystkim syna z pierwszego małżeństwa – Macieja. Mąż i ojciec jest człowiekiem wycofanym, zakrzyczanym przez żonę. Niby próbuje być panem domu, niby stara się być dobrym ojcem dla córki, ale wszelkie działania nikną podczas krzykliwej krytyki żony. Małżeństwo zostało wykreowane na zasadzie kontrastu, który pogłębia się, jeśli przyjrzeć się dzieciom.

Maciuś to dziecko z pierwszego małżeństwa. Stracił ojca, więc traktowany jak biedna pół-sierota może w zasadzie czynić wszystko, co mu się podoba. Matka usprawiedliwi go przed całym światem i odbierze autorytet ojczymowi, a Maciuś będzie ten fakt sprytnie wykorzystywał. Gdy pojawi się na świecie Wandzia, dojrzy w niej doskonały worek treningowy. Ot, siostra użyteczna rzecz, gdy można pokopać lub postraszyć. To rozzuchwalenie i rozpasanie życiowe skutkować będzie i w przyszłości – Maciuś nie może być przykładnym ojcem i mężem (żona go zostawi, zabierając córki i odcinając się od niego i całej rodziny). Okaże się, że ponad pięćdziesięcioletni mężczyzna wie doskonale jak żerować na bezkrytycznej miłości matki i wciąż obecnym strachu siostry. Ostatecznie po długo wyczekiwanej śmierci ojczyma znajdzie schronienie pod skrzydłami mateczki, którą będzie znosił dla świętego spokoju i jej emerytury.

Wandzia z kolei to dziecko zahukane i przerażone. Obwinia się o sytuację domową i wszelkie zło tego świata. Znosi krzyki matki i chciałaby się przytulić do ojca, ale zapewne rozpętałaby trzecią wojnę światową, więc tego nie robi. Do czasu wyprowadzki starszego brata nie ma własnego kąta i spokoju. Ostatecznie pójdzie na studia, na których znajdzie sobie męża. Nie najlepszego, ale i nie najgorszego. Do końca pozostanie na uwięzi emocjonalnej i mimo że psychologia podpowie jej przyczyny własnego zachowania, to nie przestanie się o wszystko obwiniać.
W międzyczasie pojawiają się i inne postaci, w tym wnuczka, córka Wandzi, która da dziadkowi chwile szczęścia i spokoju. Niemniej to ta czteroosobowa rodzina jest w centrum uwagi czytelnika i to jej członkowie wpływają niejako na inne postaci.

Historie bohaterów niby nie wnoszą niczego nowego, a jednak zaskakują i miażdżą. Wszystko za sprawą narracji i warstwy językowej Szopki. Sposób opowiadania wymaga od czytelnika znacznej uwagi. Narratorzy zmieniają się nagle, bez uprzedzenia, a każdy z nich ma inny sposób mówienia. Mamy tu zatem do czynienia z mistrzowską mieszanką styli. Niektóre fragmenty pisane słowotokiem sprawiają wrażenie jakby długo wstrzymywana opowieść znalazła w końcu ujście. Jakby dany narrator obawiał się, że nie dane będzie mu dokończyć, że ktoś mu przerwie w połowie ważnej, bo jego, historii. Utrudnieniem jest z pewnością gra czasowa. Autorka często krokiem milowym przeskakuje do innej czasoprzestrzeni i nieuważny czytelnik może się zgubić. Natomiast efekt jest znakomity. Dostajemy ostatecznie nie krótki wycinek życia krakowskiej rodziny, a wieloletnią panoramę mieszczącą się na 205 stronach.

Uwadze nie może również umknąć inny ciekawy zabieg, którym posłużyła się Papużanka. Otóż, przedmioty na oczach czytelnika ożywają, przemawiając głosem emocji użytkowników. Bohaterowie mogą przybierać różne maski, ale ich ubrania, rzeczy, których dotkną zdemaskują prawdziwe emocje. Na naszych oczach zaczynają dziać się czary, do których ujrzenia niekoniecznie trzeba być dzieckiem.

Również interpretacje tytułu mogą być dla czytelnika nie lada zabawą językową. Szopkę odnieść można do domu, który tworzy powieściowa rodzina - niedającego poczucia bezpieczeństwa, ciepła, spokoju. Ale też widziałabym w tym przedstawienie, potoczną szopkę, którą odgrywają poszczególni bohaterowie, nieco groteskową i momentami przykrą.
Pozwolę sobie zakończyć taką refleksją, że może powinno się zorganizować akcję „czytajmy polskich pisarzy współczesnych”? I w tym duchu właśnie Szopkę polecam.


Zośka Papużanka, Szopka, wyd. Świat Książki, Warszawa 2012.

26 marca 2013

Prokurator Szacki ponownie na tropie mordercy


Zima panoszy się nieprzyjemnie, dlatego chcąc poprawić humor, zwróciłam się o pomoc do Zygmunta Miłoszewskiego i sięgnęłam po Ziarno prawdy. Kontynuacja Uwikłania nie rozczarowała, a wręcz umiliła zimne wieczory.

Tym razem Miłoszewski umieścił akcję w urokliwym Sandomierzu. Teodor Szacki po rozwodzie postanowił osiąść tu na stałe i objąć stanowisko prokuratora. Bardzo szybko okazuje się, że życie poza wielką, przepełnioną miejskim gwarem Warszawą wcale nie jest takie wspaniałe. Praca prokuratora sprowadza się do banałów, od których wieje nudą na kilometr. Również życie towarzyskie Szackiego cierpi - obcy w Sandomierzu, zostawił przyjaciół, znajomych i córkę w Warszawie. Znalazł tu sobie co prawda rozrywkę dla dorosłych w postaci pięknej Klary, ale nie traktuje jej poważnie i właściwie pragnąłby się jej pozbyć. W międzyczasie zalicza noc z ponętną panią sędzią, która w bliższym kontakcie traci znacznie na atrakcyjności. Pojawia się jeszcze jedna kobieta i jestem bardzo ciekawa, czy ten wątek zostanie podjęty w kolejnej części, czy może Szacki tak po męsku coś zaprzepaści…

Niemniej Ziarno prawdy to nie romanse i problemy sercowe prokuratora a śledztwo. Otóż, nudne, według Szackiego, życie w Sandomierzu kończy się wraz z odnalezieniem zwłok. Ofiarą jest Elżbieta Budnik, sandomierska społecznica, anioł dobroci i życzliwości, żona sandomierskiego radnego i kochanka biznesmena z tego samego miasta. Podejrzanym początkowo staje się mąż zamordowanej, ale i on wkrótce ginie i bynajmniej nie jest ostatnią ofiarą. Szacki musi zmierzyć się nie tylko z rozwikłaniem zagadki tajemniczych morderstw, ale i z otoczeniem, w którym wszyscy wszystkich znają i nie silą się na obiektywizm. Pomocnikami w ściganiu mordercy stają się początkowo niechętna Szackiemu prokurator Barbara Sobieraj oraz stary policjant Wilczur.
Wyjaśnienie sprawy łatwe nie jest, zwłaszcza że wszystkie tropy pozostawiane przez mordercę prowadzą do legend o żydowskim rytuale krwi. Sprawą zaczynają się interesować media i biuro prokuratora, z Szackim na czele, musi dodatkowo uważać, by nie wyjść na antysemitów. W każdym razie blady strach tkwiący w podświadomości sandomierzan pada na całe miasto, wywołując bardzo skrajne postawy.

Dzięki utrzymywanemu wciąż napięciu Ziarno prawdy czyta się wręcz z wypiekami na twarzy. Na kolejnych stronach zaskakują czytelnika nowe fakty, a rozwiązanie sprawy jest niespodziewane. Do mocnych stron należy dodać również (ponownie) kreację prokuratora. Teodor Szacki jest i w tej powieści chwilami zrzędliwym, ale powalająco wnikliwym i inteligentnym prokuratorem. W potknięciach typowo męskich jest tak uroczo wiarygodny, że trudno się w tej postaci tak po czytelniczemu nie zabujać. Poza tym Miłoszewski w znakomity sposób oddał życiowe zagubienie bohatera wynikające z kryzysu wieku średniego. I chyba właśnie dzięki temu, że główny bohater nie jest idealny, trudno go nie polubić.
Ciekawym wątkiem jest ukazanie problemu (poruszanego przecież już wielokrotnie) relacji polsko-żydowskiej oraz miasteczkowej mentalności. I może to za sprawą narracji lub gatunku, ale uważam, że wszelkie obserwacje są do przełknięcia raczej dla każdego. Nie można również nie wspomnieć o rozprawieniu się autora z mechanizmami mediów oraz o pojawiających się dygresjach dotyczących popkultury - wybornych i okraszonych ciętym poczuciem humoru. 
Ziarno prawdy polecam zatem każdemu, kto ma ochotę na dobry kryminał trzymający w napięciu do ostatniej strony.  A ja (nie)cierpliwie czekam na kolejną część…

Zygmunt Miłoszewski, Ziarno prawdy, wyd. W.A.B., Warszawa 2011. 

22 marca 2013

Surrealistyczny debiut Espinosy

Mam literackie (i nie tylko) obsesje, takie na punkcie niektórych artystów i raczej się z tym nie kryję. Tak też jest z Albertem Espinosą, na punkcie którego obsesja rozpoczęła się po obejrzeniu 4. piętra. Niedawno, przeglądając półki w księgarni, trafiłam na jego debiutancką powieść o ciekawym tytule Kim moglibyśmy być, gdybyśmy nie byli nami. Książka oczywiście stała się moja i przeczytałam ją w dwa wieczory.

Głównym bohaterem jest Marcos. Mężczyzna, który właśnie stracił matkę i czuje, że świat się rozpadł. A przynajmniej jego prywatny świat, który nigdy nie będzie taki, jaki był przedtem. Żyje w rzeczywistości, w której wynaleziono lek pozwalający funkcjonować bez snu. Bohater kupuje taki zastrzyk, ponieważ wydaje się mu, że dzięki temu stworzy sobie podstawy nowego świata. Zanim jednak zdecyduje się na zażycie cudownego środka, dostanie ważny telefon od swojego przełożonego. Marcos ma dziwny dar widzenia zdarzeń z przeszłości. Gdy spogląda w oczy danej osobie, widzi jej dwanaście podstawowych wspomnień z życia. Dzięki temu może pomagać policji w różnych śledztwach.
Tym razem zostaje wezwany, by sprawdzić, czy nastoletni chłopiec jest obcym, czy pochodzi z innego świata. Spotkanie dwojga okazuje się zaskakujące przede wszystkim dla Marcosa. W międzyczasie na scenie pojawia się również tajemnicza dziewczyna. Kim są ludzie, których dopiero co poznał główny bohater i co znaczyć będą w jego życiu? Wyjaśnienia pojawiają się w zakończeniu całej historii i są zaskakujące.

Jednym z wciąż obecnych wątków jest utrata matki, osoby wybitnej, wyjątkowej i nieco ekscentrycznej. Między nią a Marcosem była bardzo trudna, ale i silna relacja. Wydawałoby się, że głównym tematem będą uczucia syna po stracie matki. Są one jednak bazą do snucia refleksji nad miłością matki do dziecka. A to z kolei prowadzi do kolejnych przemyśleń nad seksualnością, cielesnością, ale przede wszystkim okazywaniem ludziom czułości i uczuć bez podtekstów seksualnych. 
Ponadto autor sięgnął po chętnie wykorzystywany temat reinkarnacji, odświeżając go i dokonując ciekawej reinterpretacji. 

Lektura Kim moglibyśmy być, gdybyśmy nie byli nami może sprawiać trudności ze względu na specyficzny styl - bo ni to scenariusz, ni powieść. Mnie książka Espinosy przekonała umiejętnym połączeniem świata magicznego z rzeczywistym, surrealizmem wyglądającym z niemal każdej strony. Znakomite i zachęcające są tytuły każdego rozdziału. Natomiast ich treść, dość oszczędna, wymaga wgryzania się w tekst i przeznaczona jest dla uważnego czytelnika. 


Albert Espinosa, Kim moglibyśmy być, gdybyśmy nie byli nami, przeł. Danuta Rycerz, wyd. Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2012.

19 marca 2013

W muzeum obsesji


Do poznania twórczości Orhana Pamuka zabierałam się kilka lat, w międzyczasie słysząc bardzo sprzeczne opinie o jego powieściach. W końcu porwałam przyjaciółce Muzeum niewinności, aby wyrobić swoją opinię o nobliście. 

Powieściowy świat został osadzony w Turcji lat siedemdziesiątych. Głównym bohaterem i jednocześnie narratorem jest Kemal. Oprowadzając po specyficznym muzeum, opowiada o wydarzeniach, które doprowadziły do powstania tego miejsca. A wszystko rozpoczęło spotkanie trzydziestokilkuletniego Kemala i jego dalekiej krewnej, osiemnastoletniej Füsun. Tych dwoje bardzo szybko zostało kochankami. Na przekór wielu przeszkodom spotykali się przez około dwa miesiące w kamienicy Zmiłowanie, by czerpać prawdziwą przyjemność z seksu. Jedna ze wspomnianych przeszkód była, zdawałoby się, prozaiczna. Otóż, Kemal miał narzeczoną, z którą planował ślub i przyszłość. Problemem było również pochodzenie Füsun – urodzonej w znacznie biedniejszej rodzinie. Ponadto autor umieścił historię w przestrzeni kultury, która wymagała od każdej tureckiej dziewczyny zachowania dziewictwa aż do ślubu.

Sekretny związek dwojga bohaterów kończy się tuż po hucznych zaręczynach Kemala i Sibel. Osiemnastolatka zapada się pod ziemię, stając się jednocześnie obiektem obsesji mężczyzny. Wspominając chwile spędzone z ukochaną, ucieka do dawnego miejsca schadzek i tam koi swój ból, dotykając przedmiotów, które ona niedawno trzymała w dłoniach. Nurzanie się we wspomnieniach i pogrążanie w obsesji sprawia, że Kemal odsuwa się od grona znajomych. Wyznanie narzeczonej swojej tajemnicy nie przynosi spokoju, a ostatecznie powoduje zerwanie zaręczyn i odrzucenie bohatera przez otoczenie. W końcu zhańbił swoją narzeczoną – seks przedmałżeński i wspólne mieszkanie tolerowane mogło być jedynie wówczas, gdy kończyło się ślubem.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę obsesja Kemala jest punktem wyjścia do tworzenia nie tylko opowieści, ale i świata. Główny bohater, opowiadając o uczuciu do Füsun, opisując przedmioty z nią związane (kradzione ukochanej niedopałki w niezliczonej ilości!) stwarza tak naprawdę swój świat, w którym ludzie, a zwłaszcza Füsun, są na nowo kreowani. Kemal żyje wyobrażeniami i nie potrafi ich skonfrontować z rzeczywistością. Nawet podczas ponownego spotkania z ukochaną nie jest w stanie dostrzec zgrzytów między światem prawdziwym a tym wyreżyserowanym przez niego.  

Poza tym Muzeum niewinności odkrywa podwójną moralność, którą dotknięta była powieściowa Turcja. Kemal powinien był ożenić się z Sibel i mógł jednocześnie mieć kochankę. Na to było przyzwolenie środowiska i tak czynili inni bohaterowie – mężczyźni z powieści Pamuka. Nie trzeba daleko szukać przykładu - otóż, ojciec Kemala przez wiele lat prowadził podwójne życie, a matka głównego bohatera sprawiała pozory, że nic o kochance męża nie wie. 
Zauważalna jest jeszcze innego rodzaju dwoistość. Młodzi bohaterowie studiując w Europie, chętnie poddawali się wyzwoleniu seksualnemu. Jednak po powrocie do Turcji następowało zderzenie doświadczeń europejskich z rodzimą kulturą i choć na kartach książki bohaterowie próbują zmierzyć się z tradycją i stereotypami, ponoszą ostatecznie klęskę. Dowodem jest historia Sibel i Kemala, która staje się przestrogą dla innych młodych kobiet. Pod jej wpływem przecież Nurcihan, w Europie swobodna i wyzwolona dziewczyna, po powrocie do Turcji z pełną świadomością wpasowuje się w utarte schematy i wręcz staje się tradycjonalistką.

Nie sposób też nie wspomnieć o grze autora z czytelnikiem – na koniec w tekście objawia się sam Pamuk, który wyjawia, że był powiernikiem Kemala i jedynie spisał jego historię. Zaciera tym samym granice między powieściową fikcją a rzeczywistością. Ten efekt wzmocnił dzięki otwarciu rzeczywistego, namacalnego Muzeum Niewinności.

Lektura Muzeum niewinności nie przychodzi łatwo. Trzeba przyzwyczaić się do szczegółowych opisów przedmiotów, ale też i emocji głównego bohatera. Jednak coś sprawia, że nie da się odłożyć tej powieści, nie przeczytawszy jej do końca. Mimo że nie mogę powiedzieć, że odtąd będę miała na punkcie Pamuka obsesję, to być może kiedyś po jakąś powieść jego autorstwa jeszcze sięgnę.


Orhan Pamuk, Muzeum niewinności, przeł. Anna Akbike Sulimowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.

17 marca 2013

Głowackiego absurdalnie prawdziwe spojrzenie na świat

Jednym z pisarzy, którzy mnie fascynują jest Janusz Głowacki. Nie potrafię przejść obojętnie obok jego (u)tworów, a kilka dumnie prezentuje się na jednej z prywatnych półek. Dlatego niedawno, podczas przeprowadzki książek na większą przestrzeń, odkurzyłam sobie lekturę Ostatniego ciecia.

W jednej z manhattańskich restauracji spotyka się dwóch Polaków, emigrantów. Jeden z nich, Kuba, postanawia podzielić się z narratorem historią swojego emigranckiego życia. Okazuje się, że jest zwycięzcą słynnego na całe Stany Zjednoczone konkursu. Zorganizował go John Jefferson Caine, miliarder, designer, projektant majtek, które każdy mężczyzna mieć w swojej szafie musi. Loteria dotyczyła tychże majtek, a wygrany miał otrzymać ich tuzin oraz roczną posadę dozorcy w zamku miliardera z pensją dwustu tysięcy dolarów miesięcznie. Raj? Nawet jeśli, Głowacki wywraca go do góry nogami i dodatkowo nurza w oparach groteski i absurdu.
Tuż po ogłoszeniu zwycięzcy Caine niespodziewanie umiera, a Kuba wkracza do zamku otoczonego nieco dziwną atmosferą. Otóż, wszyscy w pośpiechu wyjeżdżają, a przypadkowi i nieprzypadkowi ludzie opowiadają bohaterowi swoje historie życia, które są nieodłącznie związane z postacią legendarnego designera.

Każda z opowieści nosi rysy groteski wspieranej absurdem. Tylko w świecie Głowackiego córka miliardera może być przechowywana w worku – po niezliczonej liczbie porwań i rozczłonkowaniu jej ciała nie jest zdolna do samodzielnego poruszania się. Większość rozmówców Kuby poddaje się różnym zabiegom niby upiększającym, przedłużającym żywotność. W rzeczywistości powstają monstra ze zdeformowanymi twarzami. Bohaterowie są również zdeformowani wewnętrznie. Nastawieni na zdobywanie dóbr materialnych, nie są w stanie nikogo pokochać. A jeśli wiążą się z kimś, traktują tę osobę jak kolejną zdobycz. Znakomitą ilustracją takiej postawy jest przypadek Caine’a, otrzymującego wszystko, po co wyciągnie rękę. Jeśli przy tym zszokuje opinię publiczną, tym lepiej – o czym czytelnik przekona się, poznając historię miłosną miliardera i Soni…

Świat w Ostatnim cieciu ulega destrukcji. Zamek, którego dozorcą zostaje Kuba, pustoszeje i jest przy okazji plądrowany. Ostatecznie wszystko zalewa potop, z którego cało wychodzi polski emigrant ze świeżo poślubioną żoną – kucharką z owłosionymi nogami. Mamy w tej mikropowieści i drugi symbol, jakim jest kataklizm na Manhattanie. Otóż, gdy Kuba kończy swoją opowieść, zrywa się potężna wichura, zjawia się czterech jeźdźców – motocyklistów. Czy świat się skończy? Czy Kuba z narratorem uratują się? Czytelnik nie otrzymuje odpowiedzi na te i podobne pytania. Może odpowiedź kryje się w otaczającej go rzeczywistości...?

Diagnoza Głowackiego, choć okraszona znakomitym poczuciem humoru, nie jest optymistyczna. Atmosfera przypomina tę z utworów Gombrowicza. A nieprzypadkowa deformacja literackiej rzeczywistości tylko podkreśla postawy i sytuacje tak dobrze znane z prawdziwego życia. Bo spoglądając na świat współczesny, trudno się powstrzymać od poszukiwania sytuacji i bohaterów z Ostatniego ciecia.

Janusz Głowacki, Ostatni cieć, wyd. Czytelnik, Warszawa 2001.

11 marca 2013

O księciu z bajki, który okazał się pedofilem


Lubię książki poruszające trudne tematy. Jeszcze bardziej doceniam, gdy ważki temat zostaje opisany w sposób lekki, ale nie umniejszający. Ten kierunek obrała sobie Anna Dziewit - Meller w debiutanckiej powieści Disko.

Rzecz dzieje się na Śląsku lat dziewięćdziesiątych. Fala disco dotarła również do jednej z tamtejszych podstawówek. Dyrektorka Elżbieta Wąż zatrudnia nauczyciela tańca. Jest nim Paweł Kozioł. Były gwiazdor, człowiek wyrachowany i cyniczny, trzydziestolatek, pedofil. W końcu osiąga cel, jakim jest praca z dziećmi i dostęp do młodych ciał. Ofiarą staje się dwunastoletnia Agnieszka. Kozioł wykorzystuje jej naiwność i marzenia o posiadaniu chłopaka na miarę księcia z bajki. Mężczyzna księciem na pewno nie jest, ale w wyrafinowany sposób manipuluje dziewczynką i całym otoczeniem, by osiągnąć cel i nie zostać zdemaskowanym. Warto zauważyć, że autorka przedstawia tę grę z dwóch perspektyw – Kozioła i Agnieszki, dzięki czemu jeszcze bardziej uwydatnia się wyrachowanie i obrzydliwość nauczyciela.

Powiedzieć, że Disko porusza jedynie temat pedofilii byłoby niesprawiedliwym uogólnieniem i uproszczeniem. Autorka w znakomity sposób rysuje realia lat dziewięćdziesiątych. Ponadto powieść Dziewit - Meller odkrywa obłudną i momentami fanatyczną religijność polskiego społeczeństwa. I tak, mamy postać Elżbiety Wąż, dewotki, dyrektorki, ale i wychowawczyni oraz nauczycielki. Wykorzystując swoją pozycję, podporządkowuje życie szkoły swojemu fanatyzmowi. To dlatego nauczyciele i uczniowie przygotowują się na wielką uroczystość – odwiedziny biskupa. Ciekawą bohaterką jest również Magda Orzeszko, anglistka i przykrywka Pawła Kozioła. Napalona dwudziestokilkulatka desperacko próbuje znaleźć sobie faceta. I gdyby nie chytry plan nauczyciela zajęć tanecznych, anglistka długo szukałaby chętnego na jej wątpliwe wdzięki. To kobieta ziejąca nienawiścią do wszystkiego i wszystkich, nie potrafi wyłuskać ciepłych uczuć do ogólnie pojętej ludzkości. Ostatecznie zostaje wykorzystana i pozostawiona z nie lada problemem.

Autorka przerysowała wszystkie główne postaci, co nadało powieści satyryczny wydźwięk. Uwidoczniło bardziej te cechy, które powinny zostać wykpione i zdemaskowane. Ponadto mocną stroną jest sposób narracji. Dziewit – Meller nie boi się użyć dosadnego języka, gdy głos zabiera Kozioł czy Orzeszko, a subtelnieje podczas wypowiedzi Agnieszki. Świat, który kreuje jest pełen dorosłych mających na celu spełnienie tylko swoich pragnień oraz samotnych, marzących o księciu z bajki naiwnych dziewczynek pozostawionych na pastwę Pawła Kozioła. Na uwagę zasługuje również zakończenie, podczas którego akcja zostaje rozwiązana w sposób widowiskowy. Na długo przygotowywanej uroczystości zdemaskowany zostaje nie tylko nauczyciel tańca, ale wszyscy, którzy ukrywali swoje prawdziwe oblicze.

Disko czytało się, mimo wagi tematu, przyjemnie – zapewne dzięki poczuciu humoru wyłaniającemu się ze stron powieści oraz żywemu stylowi. Nie napiszę, że powieść jest z rodzaju tych, które we mnie zostają na długo po przeczytaniu. Niemniej polecam, chociażby dla samej przyjemności przypomnienia sobie realiów lat dziewięćdziesiątych.

Anna Dziewit – Meller, Disko, wyd. Wielka Litera, Warszawa 2012.

5 marca 2013

Przewrotny czarodziej Keret


Z Keretem spotkałam się kiedyś podczas lektury „Bluszcza” i gdzieś w podświadomości czytelniczej został, by powrócić teraz ze zbiorem opowiadań zatytułowanym Tęskniąc za Kissingerem. I cieszę się, że w końcu po niego sięgnęłam, bo okazuje się, że lepiej późno poznać Kereta niż wcale.

Świat kreowany przez autora jest nieprzewidywalny i często okrutny. Opisywana przestrzeń łączy ze sobą realizm i magię. Bohaterowie zatrzymali się w pewnym momencie życia i nie potrafią ruszyć do przodu (Materiał, z jakiego zrobione są sny), często mylą pojęcie miłości z pożądaniem i pragnieniem osiągnięcia satysfakcji seksualnej (Stój!). W świecie Kereta bohater tak bardzo przyzwyczaja się do samotności i obawia zranienia, że wybiera życie w pojedynkę i odrzuca szansę na miłość (Krople). Potrafi też przez długi czas idealizować obiekt westchnień, by na koniec nie osiągnąć spełnienia i pozostać rozczarowanym (Łże-Wenus). Istnieją tu czarodzieje, których czary wcale nie chronią przed bólem złamanego serca (Szkoła dla czarodziejów), a zamiast królika z kapelusza wyciągają martwe noworodki (Sztuczka z kapeluszem). Brutalność i okrucieństwo wkraczają bezpardonowo na scenę w najmniej oczekiwanym momencie. Podczas lektury czytelnik zostaje uraczony przewrotnymi rozwiązaniami i zaskakującymi zakończeniami akcji. Tylko tu anioł okazuje się być śmiertelnikiem, któremu jedynie wyrosły skrzydła, a zawodowy morderca ma obiekcje przed wykonaniem zlecenia.

Keret obserwując współczesny świat, wybiera to co trudne, bolesne i niejednoznaczne. Następnie z precyzją i przewrotnością zniekształca, odkrywając nowe znaczenia i oblicza tego, co bliskie każdemu człowiekowi. W ten sposób dobro może być udręką, człowiek ulega zezwierzęceniu, a przedmioty i zjawiska otrzymują cechy ludzkie.

W Tęskniąc za Kissingerem Keret pokazał się jako mistrz krótkiej formy. A podczas czytania rodzi się nagła potrzeba sprawdzenia, czy świat za oknem jest wciąż taki sam, jaki był zanim przystąpiło się do lektury. Odpowiedź może okazać się zaskakująca.  


Etgar Keret, Tęskniąc za Kissingerem, przeł. Agnieszka Maciejowska, wyd. W.A.B., Warszawa 2008.  

2 marca 2013

Uwikłać się w dobry kryminał

Od bardzo dawna mam tak, że nie najlepszy humor poprawiam sobie lekturą kryminałów. Umysł koncentruje się na zagadkowych morderstwach, a odpoczywa od życiowych problemów. Zazwyczaj sięgam po sprawdzoną Chmielewską, ale ostatnio zapragnęłam świeżości i na ratunek przyszedł Zygmunt Miłoszewski z Uwikłaniem.

W czerwcową noc 2005 roku w Warszawie zostaje zamordowany Henryk Telak, uczestnik terapii prowadzonej przez Cezarego Rudzkiego, cenionego psychiatrę. Czy zabił go ktoś z czworga osób obecnych podczas terapii? Czy może ktoś z zewnątrz wykorzystał jedynie okazję na zbrodnię doskonałą? Czy można zabić, będąc w transie wywołanym terapią? Na te i inne pytania starają się odpowiedzieć policja oraz przede wszystkim prokurator i jednocześnie główny bohater – Teodor Szacki.

Miłoszewski w sposób mistrzowski wykreował postać prokuratora. Szacki to trzydziestopięcioletni mężczyzna, mąż i ojciec. Ma skłonności do przesadnego narzekania, ale dzięki temu czytelnik może poznać te gorsze (i zapewne prawdziwsze) strony pracy prokuratora. Stara się stać po stronie dobra, choć jak się okaże nie zawsze jest to możliwe – czasem trzeba odpuścić, choćby na chwilę. Do pewnego stopnia jest perfekcyjny – lubi panować nad swoim śledztwem i dlatego wykonuje dużo więcej pracy niż jego koledzy - inni prokuratorzy. W swoich dochodzeniach wykazuje się analitycznym myśleniem i dobrą intuicją. Jak każdy człowiek ma swoje przewinienia i występki. Czytelnik ma okazję obserwować Szackiego w momencie, gdy staje na rozdrożu zarówno zawodowym jak i osobistym. W jego małżeństwie coś się wypaliło (bohater zrzuca winę na żonę, bo przecież sypia w wyciągniętych podkoszulkach i chadza w domu w góralskich kapciach) i jak na życzenie pojawia się młoda i zainteresowana nim dziennikarka. Skorzystać czy nie skorzystać, zapytuje siebie Szacki. To postać, która mnie zauroczyła swoją prawdziwością.

Kolejnym atutem Uwikłania jest w znakomity sposób poprowadzona akcja. Tuż po rozpoczęciu śledztwa pojawiają się nowe postaci związane z Telakiem. Jednak autor nie od razu zdradza kim są oraz jaki związek mają z zamordowanym i dzięki temu czytelnik w ciągłym napięciu mknie przez kolejne strony. Ponadto Miłoszewski przeplata wątek zbrodni z innymi (miłosnym, innymi śledztwami, rodzinnym), co sprawia, że czytelnik jest wikłany w coraz to nowe historie.
Dodatkowo autor przybliża metodę ustawień Hellingera (o której kilka lat temu słyszałam), objaśniając ją jasno i dość szczegółowo. Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie historii czasów współczesnych w kontekście lat PRL-u. Okazuje się, że historia wciąż jest obecna i wpływa na losy bohaterów Uwikłania.

Muszę przyznać, że uwikłałam się w ten kryminał doszczętnie. Tak bardzo, że skuszę się na Ziarno prawdy, by podczas lektury ponownie spotkać się z Szackim. I już się nie mogę doczekać na to spotkanie.

Zygmunt Miłoszewski, Uwikłanie, wyd. W.A.B., Warszawa 2007.