Nie lubię
kilkuzdaniowych recenzji umieszczanych na okładkach książek. Albo zniechęcają
swoim krzykliwym wszyscytoczytają!,
albo zwyczajnie trafiają gdzieś obok tematu i przesłaniają rzeczywisty obraz
danej książki. Jednak ta umieszczona na okładce Szopki Zośki Papużanki ma w sobie nieco prawdy. Bo rzeczywiście temat,
który autorka wzięła sobie na warsztat jest banalny i przetworzony przez innych
twórców milion razy. A mowa o podstawowej jednostce społecznej, czyli o
rodzinie. Jednak sposób opowiedzenia, jaki obrała sobie Papużanka, sprawia, że
nie da się nudzić podczas lektury.
Szopka przedstawia losy czteroosobowej
krakowskiej rodziny. Jej historia rozpoczyna się w czasach PRL-u i toczy do
czasów obecnych. Dwoje bohaterów to kaci, pozostałych dwoje to ich ofiary. Mamy
zatem matkę wiecznie krzyczącą na męża oraz usprawiedliwiającą we wszystkim
syna z pierwszego małżeństwa – Macieja. Mąż i ojciec jest człowiekiem
wycofanym, zakrzyczanym przez żonę. Niby próbuje być panem domu, niby stara się
być dobrym ojcem dla córki, ale wszelkie działania nikną podczas krzykliwej krytyki żony. Małżeństwo zostało wykreowane na zasadzie kontrastu, który pogłębia się,
jeśli przyjrzeć się dzieciom.
Maciuś to
dziecko z pierwszego małżeństwa. Stracił ojca, więc traktowany jak biedna
pół-sierota może w zasadzie czynić wszystko, co mu się podoba. Matka
usprawiedliwi go przed całym światem i odbierze autorytet ojczymowi, a Maciuś będzie
ten fakt sprytnie wykorzystywał. Gdy pojawi się na świecie Wandzia, dojrzy w
niej doskonały worek treningowy. Ot, siostra użyteczna rzecz, gdy można pokopać
lub postraszyć. To rozzuchwalenie i rozpasanie życiowe skutkować będzie i w
przyszłości – Maciuś nie może być przykładnym ojcem i mężem (żona go zostawi,
zabierając córki i odcinając się od niego i całej rodziny). Okaże się, że ponad
pięćdziesięcioletni mężczyzna wie doskonale jak żerować na bezkrytycznej
miłości matki i wciąż obecnym strachu siostry. Ostatecznie po długo wyczekiwanej śmierci ojczyma
znajdzie schronienie pod skrzydłami mateczki, którą będzie znosił dla świętego
spokoju i jej emerytury.
Wandzia z kolei to
dziecko zahukane i przerażone. Obwinia się o sytuację domową i wszelkie zło
tego świata. Znosi krzyki matki i chciałaby się przytulić do ojca, ale zapewne
rozpętałaby trzecią wojnę światową, więc tego nie robi. Do czasu wyprowadzki
starszego brata nie ma własnego kąta i spokoju. Ostatecznie pójdzie na studia,
na których znajdzie sobie męża. Nie najlepszego, ale i nie najgorszego. Do
końca pozostanie na uwięzi emocjonalnej i mimo że psychologia podpowie jej
przyczyny własnego zachowania, to nie przestanie się o wszystko obwiniać.
W międzyczasie
pojawiają się i inne postaci, w tym wnuczka, córka Wandzi, która da dziadkowi
chwile szczęścia i spokoju. Niemniej to ta czteroosobowa rodzina jest w centrum
uwagi czytelnika i to jej członkowie wpływają niejako na inne postaci.
Historie bohaterów
niby nie wnoszą niczego nowego, a jednak zaskakują i miażdżą. Wszystko za
sprawą narracji i warstwy językowej Szopki.
Sposób opowiadania wymaga od czytelnika znacznej uwagi. Narratorzy zmieniają
się nagle, bez uprzedzenia, a każdy z nich ma inny sposób mówienia. Mamy tu
zatem do czynienia z mistrzowską mieszanką styli. Niektóre fragmenty pisane
słowotokiem sprawiają wrażenie jakby długo wstrzymywana opowieść znalazła w
końcu ujście. Jakby dany narrator obawiał się, że nie dane będzie mu dokończyć,
że ktoś mu przerwie w połowie ważnej, bo jego, historii. Utrudnieniem jest z
pewnością gra czasowa. Autorka często krokiem milowym przeskakuje do innej
czasoprzestrzeni i nieuważny czytelnik może się zgubić. Natomiast efekt jest
znakomity. Dostajemy ostatecznie nie krótki wycinek życia krakowskiej rodziny,
a wieloletnią panoramę mieszczącą się na 205 stronach.
Uwadze nie może
również umknąć inny ciekawy zabieg, którym posłużyła się Papużanka. Otóż,
przedmioty na oczach czytelnika ożywają, przemawiając głosem emocji
użytkowników. Bohaterowie mogą przybierać różne maski, ale ich ubrania, rzeczy, których
dotkną zdemaskują prawdziwe emocje. Na naszych oczach zaczynają dziać się
czary, do których ujrzenia niekoniecznie trzeba być dzieckiem.
Również
interpretacje tytułu mogą być dla czytelnika nie lada zabawą językową. Szopkę odnieść
można do domu, który tworzy powieściowa rodzina - niedającego poczucia
bezpieczeństwa, ciepła, spokoju. Ale też widziałabym w tym przedstawienie,
potoczną szopkę, którą odgrywają poszczególni bohaterowie, nieco groteskową i
momentami przykrą.
Pozwolę sobie
zakończyć taką refleksją, że może powinno się zorganizować akcję „czytajmy
polskich pisarzy współczesnych”? I w tym duchu właśnie Szopkę
polecam.
Zośka Papużanka,
Szopka, wyd. Świat Książki, Warszawa
2012.