Ważne informacje i terminy



22 grudnia 2012

Roztrzaskaj to i uwolnij… siebie

Kilka dni temu rozmawiałam w salonie fryzjerskim z partnerem mojej fryzjerki i z nią samą na egzystencjalne tematy. Zastanawialiśmy się nad dobrem i złem w człowieku. Nad trudnymi sytuacjami, z jakimi każdy czasem musi się zmierzyć. Wówczas wspomniany wyżej powiedział, że bywa w życiu tak, że w tych trudnych chwilach pojawiają się na naszej drodze osoby, które nam pomagają, taki łaskawy dar od przewrotnego losu. Ta rozmowa wróciła do mnie podczas ponownej lektury Roztrzaskanego życia Stephanie Kallos.

Margaret, jedna z kluczowych postaci powieści, jest po siedemdziesiątce i ma raka mózgu. Ta informacja, z którą musi się zmierzyć na początku powieści, popycha ją do wprowadzenia diametralnych zmian we własnym życiu. Od wielu lat żyje samotnie w wielkim, choć nie pustym, domu. Każde jego pomieszczenie wypełniają szepty przedmiotów o dość tragicznym pochodzeniu. Kallos w subtelny sposób wplotła w dobrą historię echo drugiej wojny światowej. Jest ono początkowo ledwo słyszalne i zauważane, by pod koniec powieści stać się motywem przewodnim. 
Ważną kwestią jest oswojenie umierania przez Margaret. Stawia temu czoła i budzi się do życia. Ktoś może pomyśleć, że za późno - ale na takie przebudzenie nigdy nie jest za późno. Szczególnie, gdy może zdziałać coś bardzo dobrego dla tylu osób.

Drugą kluczową postacią jest Wanda Schultz. Do Seattle przyjechała za byłym chłopakiem. Ma złamane serce i to od dziecka. Leczy je okazjonalnie, pokrywa warstwą kleju i sprawia, że z czasem twardnieje. 
Wariacki pomysł Margaret, by przyjąć do domu lokatora, sprawia, że obie kobiety zaczynają życie pod wspólnym dachem. Życie i rekonwalescencję. Bo okazuje się, że obie są mocno sponiewierane przez los. Dołączają do nich i inne postaci i po chwili wspólnego życia okazuje się, że stanowią rodzinę, której podświadomie pragnął każdy z nich. Punktem zwrotnym w życiu Wandy jest poważny wypadek, któremu ulega. Jest to punkt zwrotny zresztą dla wszystkich lokatorów domu Margaret. Również dla porcelanowych przedmiotów, które otrzymują w końcu własne historie i wolność…

Gdzieś przeczytałam, że pomysł autorki na rozprawienie się z porcelanowymi figurkami - roztrzaskanie ich - był banalny i trywializujący historię Żydów z czasu drugiej wojny światowej. Mam odmienne zdanie. W pewnym momencie tuż przed tłuczeniem kufli do piwa, Bruce - jeden z lokatorów, pochodzenia żydowskiego - wyjawia swoją wątpliwość, czy aby nie zachowują się jak naziści w Kryształową Noc. W tym momencie Wanda wyjaśnia, że to tłuczenie jest rytuałem, uczczeniem pamięci. Bruce jako pierwszy rzuca kuflem o podłogę. Ponadto takie roztrzaskanie uwalnia. Uwolniło bohaterki od lęków, obaw, ograniczeń; uwolniło i tysiące bolesnych historii właścicieli przedmiotów. I może o to właśnie chodzi – by nie trzymać, uwolnić. By nie dusić się przeszłością, a iść w przyszłość. W końcu odłamki porcelany nie są wyrzucane, Wanda tworzy z nich mozaiki. Stare, choć nowe. By pamiętać, ale iść dalej.

Roztrzaskane życie to sprawnie stworzona mozaika ludzkich historii, obaw, tajemnic nie zawsze możliwych do odkrycia. To historia powrotów do siebie, do ludzi, tych jeszcze nieznanych i znanych kiedyś. To w końcu powieść o dawaniu szansy - sobie i drugiemu człowiekowi. 


Stephanie Kallos, Roztrzaskane życie, przeł. A. Dobrzańska-Gadowska, wyd. Świat Książki, Warszawa 2008.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz