Autorka osadziła
swoją opowieść w zasadzie w trzech przestrzeniach czasowych. Pierwszą w roku 2006, kiedy
przez kilka dni towarzyszy Aborygenkom w podróży i podczas ceremonii. Druga
przestrzeń czasowa to początki małżeństwa autorki z Johnem – Aborygenem, w dzieciństwie zabranym siłą od prawdziwej matki i danym do wychowania „białym”. Trzecia jest
bardziej rozległa i obejmuje daleką przeszłość znaną starym Aborygenkom, z
którymi Moriarty rozmawia.
Mniej podobały
mi się opowieści o trudach założenia własnej firmy, którą autorka wplotła w
swoją narrację. Bardziej ciekawe były historie o tym, czym jest dla Aborygenów
rodzina, miłość, dawanie, współodczuwanie, śmierć i inne ważne kwestie.
Uderzył mnie też
w tej historii kontrast. Ros Moriarty została przyjęta przez rodzinę męża,
rdzennych Australijczyków z serdecznością, otwartością, której zabrakło białym na przykład na widok Johna w sąsiedztwie.
Problem, który
porusza Moriarty i który na pewno wywołał kolejne refleksje we mnie to
ingerowanie jednej kultury w drugą. Ogólne przekonanie o tym, że nasza „biała
kultura” jest lepsza od „dzikiej”. Od razu na myśl przychodzą słowa
Kapuścińskiego, który w Hebanie zauważa
jak bardzo ludzie z Afryki przynależą do swojego świata, jak współgrają ze
swoim otoczeniem. Podobnie rzecz się ma lub raczej miała w Australii – tej
starej, niemal nienaruszonej przez białych. Starsze pokolenie Aborygenów przynależy do ziemi, na której żyje. Dlatego rozmówczynie autorki ubolewają, a razem z nimi
Moriarty, że młodzi nie przywiązują już wagi do tradycji, nie mają w sobie chęci poznania starych historii, pieśni lub języka. Problemem jest również picie alkoholu
ponad wszelkie normy przez młode pokolenia autochtonów. Kolejna kultura, którą
bezmyślnie zniszczyli biali.
Nie jest to
książka, do której chciałabym wrócić lub którą czytało mi się dobrze. Może
dlatego, że dla autorki ludzie, o których pisze to bliscy, a problemy, z
którymi się borykali to też jej zmartwienia. Poza tym nie każda dusza chce się obnażyć, może ta australijska należy do tych skrytych? Niemniej, na pewno lektura Pieśni Aborygenki skłania do kilku istotnych refleksji. Momentami gorzkich, ale czasem trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz