Ważne informacje i terminy



19 kwietnia 2013

(Anty)Bohater zgwałconej Warszawy


Temat drugiej wojny światowej w literaturze nie przebrzmiał i powraca w różnych kształtach i formach. Przyznam, że z niepokojem przyglądam się tendencji do heroizowania i uwznioślania czasów trudnych i niepojętych. Na szczęście Szczepan Twardoch w Morfinie odbiegł od wzorca cnotliwego bohatera, dając czytelnikowi postać z krwi i kości ociekającą grzeszkami oraz czysto ludzkim strachem i cynizmem. I okazuje się, że czas drugiej wojny światowej może być fenomenalnym bodźcem do rozważań egzystencjalnych funkcjonujących we współczesnym świecie.

Morfina. Warszawa 1939: kobiety, narkotyki i zdrada to powieść wielowymiarowa i wprawiająca w czytelniczy trans. Autor wprowadza czytelnika do Warszawy zaskoczonej i zdumionej początkami wojny. Opisy i język przypominają nieco Pamiętnik z powstania warszawskiego Białoszewskiego. Atutem jest w tym zakresie szczegółowość opisów wnętrz kawiarni, kamienic oraz ludzi spotykanych po drodze. Obecne jest również ciągłe poszukiwanie w zdobytej Warszawie śladów tej tak dobrze znanej sprzed września. Tych poszukiwań dokonuje główny bohater i co rusz przegrywa. 

A głównym bohaterem jest Konstanty Willeman. Pół Niemiec, pół Polak. Z matką wariatką i ojcem bez twarzy. Łajdak i morfinista. Żonaty. Artysta. Ojciec. Żołnierz. Tajniak. Zdrajca? Człowiek o wielu twarzach. Bohater niepewny siebie i swojej tożsamości. Poszukujący i błądzący w tych poszukiwaniach. 
Niemal nieustannie towarzyszy mu tajemnicza i niewidzialna przyjaciółka. Kobieta, która jako jedyna kocha go prawdziwie i wie o nim i o świecie więcej niż on sam. Początkowo można odnieść wrażenie, że to uosobienie morfiny. Podczas dalszej lektury czytelnik zwątpi i zacznie zastanawiać się, czy aby to nie jakaś żeńska odmiana losu. Bogini? Mojra może? Anioł? Śmierć? Natomiast dzięki takiej narracji czytelnik dowiaduje się więcej nie tylko o samym Willemanie, ale i o innych bohaterach. A wszyscy bohaterowie starają się kształtować głównego bohatera według własnego uznania. Zaznaczyć trzeba, że w większości tych prób podejmują kobiety.
Wyrabianie Kostka rozpoczyna matka, kobieta demoniczna i despotyczna. Za żonę bohater obiera czystą dziewicę Helenę, która realizuje się jako Matka Polka, a jego kochanką staje się rozpustna Salome.
Jedna z wypowiedzi mężczyzny o kobietach, które ostatecznie są takie same w swej istocie przywodzi na myśl kobiece postaci Hłaski. Niemniej wszystkie kobiety, które stają na drodze bohatera wiążą go i kształtują. To przy nich wchodzi w takie role, w jakich one by go chciały widzieć. Ale i bohaterki w jego oczach są jakimiś konkretnymi tworami, które niekoniecznie odzwierciedlają ich prawdziwą tożsamość. 
A sam Konstanty? Konstanty często przystaje i przygląda się sobie. Wypowiada głośno kilkakrotnie swoje imię i nazwisko, by dojrzeć i usłyszeć, kim tak naprawdę jest. Bo nie wie. I to poszukiwanie tożsamości i przybieranie różnych twarzy i póz (jak u Gombrowicza) wydaje się nie mieć końca.

Lektura Morfiny to wyzwanie dla czytelnika. Częste i niespodziewane zmiany osób mówiących sprawiają, że brnie się, wczytuje do bólu w tekst, zatracając przy tym część siebie. Bohaterowie są niejednoznaczni i w zasadzie każda z postaci ostatecznie okazuje się być inna niż na początku.
Po tak fascynującej, ale trudnej i emocjonalnie nieco wyczerpującej lekturze pozostaje mi ukłonić się w stronę Twardocha i wesoło pobiec do innych lektur. Coś lżejszego tym razem…?


Szczepan Twardoch, Morfina. Warszawa 1939: kobiety, narkotyki i zdrada, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz