Na Annę Gavaldę
trafiłam w pewien depresyjny dzień bardzo dawno temu. I powieścią Po prostu razem poprawiła mi nastrój i
oczarowała tak, że sięgnęłam po jej inne (u)twory. W ten sposób dotarłam do
zbioru opowiadań Chciałbym, żeby ktoś gdzieś
na mnie czekał. Każde z
dwunastu opowiadań ma swojego bohatera, który boryka się z różnymi problemami.
Autorka pokazuje, że kondycją współczesnego człowieka jest samotność. Sam
podejmuje decyzje, ponosi ich konsekwencje i ostatecznie sam musi uporać się z
różnymi sytuacjami.
Jednak opowiadania
Gavaldy nie zachwycają. Całość sprawia wrażenie jedynie szkiców, wprawek
pisarskich. Denerwują schematyczne rozwiązania i banalne sytuacje, a
bohaterowie są wyraźnie niedopracowani, nienaturalni, nijacy. Momentami
naiwność pisarska bije czytelnika po oczach. Brutalność w opowiadaniu Katgut nie ukryje przesadnej tkliwości i
naiwności Przez te wszystkie lata. I
tak dalej, i tym podobne...
Bohaterów
czytelnik ma okazję podglądać przez jakąś chwilę ich życia. To zazwyczaj kilka
godzin, może dni. Najczęstszy problem przeżywany przez daną postać to miłość (w
różnych etapach jej rozwoju) lub jej brak. Miłość do kobiety, do mężczyzny,
zauroczenie, pożądanie. To też skomplikowane relacje braterskie, siostrzane,
rodzicielskie. Wszystko to jednak jest potraktowane pobieżnie. Gavalda szkicuje
swoje postaci i zapomina o postawieniu mocniejszej kreski tu czy tam. I tego
brakuje, by się zachwycić. By uwierzyć w prawdziwość tych historii. By się dłużej zastanowić nad światem, który autorka stwarza.
Może opowiadanie
to nie jest gatunek, w którym Gavalda może odkryć swoje zdolności. Może powinna
poprzestać na pisaniu powieści. Może do opowiadań jeszcze nie wypracowała
odpowiedniego warsztatu. Może w innym zbiorze w innej czasoprzestrzeni.
Anna Gavalda, Chciałbym, żeby ktoś gdzieś na mnie czekał,
przeł. A. Komornicka, Świat Książki, Warszawa 2006.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz