Do powieści
opartych na życiu pisarzy lub pisarek zazwyczaj podchodzę z rezerwą. Może za
bardzo lubuję się w nurcie autobiograficznym. A może zwyczajnie nie kupuję
bajdurzenia na czyjś temat. Mimo to wybierając książki w bibliotece, sięgnęłam
po Madame Hemingway Pauli McLain –
upewniając samą siebie, że właściwie ciekawa może być historia opowiadana z
perspektywy kobiety. Może, ale nie musi – jak się ostatecznie okazało.
Główną bohaterką
i jednocześnie narratorką McLain uczyniła Hadley, pierwszą żonę Ernesta Hemingwaya.
Opowiada ona o wspólnym życiu z pisarzem od momentu poznania aż do rozwodu.
Dodatkowo w epilogu dowiedzieć się można o rozmowie, jaką odbył Hemingway z
Hadley – długo po rozstaniu, a tuż przed popełnieniem samobójstwa.
W powieści narodziny związku tej pary zaskakują najbliższe otoczenie, wzbudzając czasem i krytykę.
Dla gwałtownego, poddającemu się emocjom Hemingwaya Hadley okazała się być portem, w którym mógł na trochę zacumować. Na trochę, bo jako pisarz i człowiek
niespokojny wciąż czegoś bezskutecznie poszukiwał.
Podczas lektury
moja uwaga najbardziej skupiała się właśnie na Hemingwayu jako pisarzu. To
chyba jeden z ciekawszych wątków w Madame
Hemingway – narodziny pisarza. I choć ja
sama do Hemingwaya sympatią literacką nie pałam, z zainteresowaniem
przypatrywałam się jak w trudzie i z oporami szlifowany jest diament.
Jako że moje
intencje czytelnika były, jak wspomniałam już na początku, nieco inne,
przypatrywałam się również samej Hadley. I nie spodobała mi się ta kreacja. Jest w
niej coś, co rozczarowuje. I oczywiście feministycznie buntowałam się przeciwko jej
zgodzie na zamknięcie i całkowite uzależnienie od mężczyzny (ale i pierwowzór
narzucił sobie taką rolę, więc trudno z tym się kłócić). Jednak najbardziej przeszkadzała
dziecięca naiwność przebijająca z niektórych wypowiedzi. Zastanawiam się, czy to
celowy zamiar autorki, czy może niedociągnięcia w warsztacie pisarskim lub
nietrafiona interpretacja osobowości pierwowzoru. A brak możliwości porównania z jakąś biografią lub pismami autobiograficznymi z pewnością nie pomagał mi w odbiorze tej bohaterki.
Za zaletę można
również uznać pojawiające się postaci znane z literackiego świata. Jest
Gertruda Stein, Ezra Pound czy Fitzgeraldowie. I ci bohaterowie ożywiają narrację,
wprowadzają powiew świeżości do momentami nużącej opowieści.
Powieść czytało
się szybko, ale niekoniecznie przyjemnie (choć nie można też powiedzieć, że
fatalnie). Przeszkadzała mi sama narratorka, która wydawała się nieco sztuczna,
nierzeczywista i momentami naiwna. Brakowało mi obszerniejszych opisów tamtejszej przestrzeni –
by móc przenieść się podczas lektury i widzieć świat z powieści. Nie napiszę,
że to lektura obowiązkowa, lecz jeśli ktoś ma wolne popołudnie i lubi literackie
wariacje na temat życia sławnych osób…
Paua McLain, Madame Hemingway, przeł. Anna Rojkowska, wyd. Bukowy Las,
Wrocław 2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz