Ważne informacje i terminy



24 października 2012

Historia pewnych samotności...

Jakiś czas temu tęskniąc za zimnem, jesienią i wiatrem, wróciłam do chłodnej Szwecji. Wróciłam, czytając powieść rzecz jasna, która ponownie oczarowała. Podczas lektury uderzyło mnie, że w ostatnim czasie czytałam wiele historii, których konstrukcja opierała się na spotkaniu dwóch kobiet – starszej i młodszej. Niech wieje dobry wiatr Olsson również do tego typu powieści należy, ale jest nieco inna. 

Otóż, na obrzeżach szwedzkiego miasteczka stoją dwa domy. Jeden zamieszkuje od urodzenia Astrid, starsza kobieta uważana przez innych mieszkańców za wariatkę, wiedźmę. Do drugiego sprowadza się dużo młodsza Veronika. Sprowadza się, by pisać, poukładać i wyleczyć. Pozornie żadna z nich nie szuka kontaktu z tą drugą. Ale okazuje się, że pewne historie muszą być wysłuchane, a budowane wokół siebie mury niekoniecznie są nieprzenikalne.  Te dwie, jedynie z pozoru różne, kobiety są do siebie bardzo podobne. Każda skrywa tajemnice, którymi dzieli się z tą drugą. Dzieli się powoli, dozując dawki smutku, doznanych tragedii, utraconej nadziei. Obie są nienachalne, bo zdecydowały się na samotność. Każda z nich jest niezwykle ostrożna. Ich relacja to jak tkanie pajęczej sieci - bardzo delikatnej i łatwej do zerwania nieostrożnym ruchem, gestem, słowem. I żadna nie oczekuje współczucia, wybaczenia, rozgrzeszenia, potępienia. I to właśnie czyni tę powieść nieco inną od tych o podobnym zamyśle konstrukcji.

W narracji prowadzonej na przemian przez dwie bohaterki wyczuwalny jest smutek, melancholia, które są dozowane z poetycką precyzją. Choć może to ja lubię czasem masochistycznie zanurzyć się w smutną na wskroś historię. W każdym razie na pewno nie jest to czysta proza, a proza spoetyzowana, odkrywająca wnętrze człowieka. Niewątpliwym plusem jest nieocenianie przez autorkę działań przede wszystkim Astrid. Olsson opowiada jej historię, ale daleka jest od moralizowania, współczucia lub napiętnowania. Pozostawia to czytelnikowi i myślę, że inteligentny czytacz nie będzie w stanie jednoznacznie ocenić postępowania Astrid. W trakcie poznawania jej historii życia, zadawać sobie można pytania o motywacje pewnych czynów, ale też o to, w jaki sposób sytuacje z dzieciństwa wpływają na dalsze życie człowieka, na jego  późniejsze działania. A historia Veroniki… to kolejna historia wielkiej i utraconej miłości. Tu zapewne też możnaby pokusić się o jakieś spostrzeżenia, ale przyznaję, że podczas powtórnego czytania bardziej skoncentrowałam się na historii starszej kobiety.

Bardzo ciekawym chwytem jest budowanie dialogu dwóch bohaterek. Bo nie zawsze są to tylko słowa. To również spojrzenia, dotyk, gest, muzyka, przyrządzane potrawy. 
Uwagę zwraca też konstrukcja każdego rozdziału powieści. Na początku każdego autorka wstawia fragment szwedzkiej poezji (w polskim wydaniu znaleźć można oczywiście również tłumaczenie), który idealnie wprowadza w następującą po nim kolejną cześć historii bohaterek.

Na koniec pojawiła się również we mnie refleksja, że nawet decydując się na samotność i niedopuszczanie do siebie innych osób, nie jesteśmy w stanie przeżyć tak życia. Bo każdy prędzej czy później potrzebuje towarzysza, słuchacza. Astrid zamknęła się w swoim domu, otoczyła się nim jak murem. Pod koniec życia zrozumiała, że nie da się uciec w samotność - w końcu ktoś zapukał do drzwi i wysłuchał historii jej życia, stając się tym samym uczestnikiem. 
  
Linda Olsson, Niech wieje dobry wiatr, przeł. Urszula Szczepańska, wyd. G+J Gruner+Jahr, Warszawa 2008.


2 komentarze:

  1. A czy książka mocno przygnębia?Bardzo źle się kończy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Posmak melancholii, tęsknot, ale nie przygnębia. :)

      Usuń