Ważne informacje i terminy



2 października 2012

Czy pytanie o umieranie boli?

Kilka miesięcy temu omawiając z szóstoklasistami nadprogramowo Oskara i panią Różę, podsłuchałam, że to najlepsza lektura, jaką czytali przymusowo w szkole. I trudno z nimi się nie zgodzić, nawet jeśli mądrzejsi i bardziej doświadczeni belfrowie poloniści spiorunują mnie wzrokiem. A te i podobnego rodzaju refleksje na temat tzw. kanonu i moich zeszłorocznych szóstoklasistów sprowokowała lektura Oliviera i zeszytu z marzeniami Sally Nicholls.

Powieść pisana w formie dziennika jedenastoletniego chłopca chorego na białaczkę skłania do porównań ze wspomnianą książką Schmitta. I każdy kto przeczyta obie, może sobie sam porównywać do woli.
Mnie tknęło takie poczucie, że niezwykle trudno napisać dorosłemu coś, co teoretycznie ma być pisaniem dziecka. A Nicholls (i w polskim tłumaczeniu również tłumaczce) to się udało. Mało tego, w trakcie czytania nachodzi taka refleksja, że dzieciaki (zwłaszcza chore) są bardzo mądre, spostrzegawcze i my – dorośli – często nie doceniamy w nich tego.

Sam Olivier doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej beznadziejnej sytuacji. Umiera i nie ma szans na wyleczenie. Za sprawą pani Willis, nauczycielki, zaczyna pisać książkę. O sobie. O rodzinie. O przyjacielu – Feliksie, który też jest chory i z którego śmiercią musi poradzić sobie Olivier właśnie. W swojej książce spisuje listę życzeń, wydawałoby się nie do spełnienia. Ale wyobraźnia i siła woli Oliviera i do pewnego momentu Feliksa sprawia cud. Później w spełnieniu jednego z marzeń pomaga również ojciec chłopca, który do pewnego momentu wypierał fakt nadchodzącej śmierci syna. Swoją drogą taką listę życia mieli też bohaterowie filmu The Bucket List (z tym że im było łatwiej mimo choroby - dorośli, jeden z nich nieprzyzwoicie bogaty).

Nicholls w zabawny momentami, ale i wzruszający, przejmujący sposób pokazała, jak to jest radzić sobie z chorobą i śmiercią dziecka. Wyłania się pewna bezradność rodziców, osób bliskich – bo w pewnym momencie nie walczy się już o życie, a o kilka chwil, godną i w miarę bezbolesną śmierć. We mnie pojawiła się jeszcze jedna refleksja – każdy z tego otoczenia musiał sobie radzić sam. Olivier. Feliks. Rodzice chłopców. Ich rodzeństwo. Dalsza rodzina. Znajomi. I to radzenie ma różne etapy. Czasem jest bunt (zarówno Oliviera jak i jego bliskich), złość, bezradność, pogodzenie, chwytanie dobrych chwil. I pojawia się takie przekonanie, że łatwiej jest umierać w towarzystwie. Raźniej. 
Poza tym bardzo mnie ujęły „pytania, na które nikt nie odpowiada” zapisywane przez Oliviera. Na niektóre trudno odpowiedzieć, czasem jest to niemożliwe. Ale pytanie o śmierć nie musi boleć. A mam przekonanie, że wielu boi się o niej rozmawiać. Bo temat śmierci jest wciąż tabu. Przeraża. I wiele osób stara się go spychać i udawać, że nie dotyczy – jak to robił przez pewien czas ojciec Oliviera. I jak to robi szkoła.

I pozwolę sobie wobec tego taką belferską refleksją zakończyć: szkoda, że w szkole nauczyciele boją się rozmawiać z uczniami. I szkoda, że nie czytuje się tego typu książek, które prowokują do rozmów, przemyśleń i pytań pozostających niekiedy bez odpowiedzi. 


Sally Nicholls, Olivier i jego zeszyt z marzeniami, przeł. K. Janusik, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz