Nie jest to
zwyczajny dziennik, a „dziennik czasu choroby” jak podpowiada podtytuł. Jednak Jerzy
Stuhr dzieli się mniej swoją walką z nowotworem, a więcej przemyśleniami na
temat otaczającej rzeczywistości. Są wobec tego wpisy dotyczące sztuki i tego,
co się dziś z nią dzieje. Aktorstwa i aktorów – pokolenia starszego i tego
młodszego, które zagubiło gdzieś istotę swojego zawodu. Autor czasem
porusza również tematy polityczne. Taki dziennik naszych czasów, o których będą
czytać (mam nadzieję) przyszłe pokolenia. Pojawiają się też wpisy dotyczące
zmagań z chorobą, wiekiem i życiem w przestrzeni choroby. Jeden z tego typu
zapisków przypomina motyw obserwowania życia zza szyby uczyniony kiedyś przez Halinę
Poświatowską. Uderza fakt tych samych odczuć chorego – oni i ja oddzieleni
szybą.
Wpisy dotyczą czasu od października 2011 do
kwietnia 2012, a
dodatkiem jest wywiad, jakiego autor udzielił pismu medycznemu. I właściwie to
z tego wywiadu najpełniej można dowiedzieć się o zmaganiach aktora z chorobą. Ale
przyznaję, że nie tego szukałam w tym dzienniku. Oczekiwałam, że będzie to
refleksja o świecie człowieka doświadczonego i inteligentnego. I to otrzymałam. Przyznaję, że swój egzemplarz w wielu miejscach popisałam – taka moja intymna
wymiana myśli z autorem.
Jeśli ktoś
nastawi się, że to książka, w której Stuhr dzieli się swoimi słabościami,
trudami walki z nowotworem i jak bohater wygrywa, to oczywiście się zawiedzie. Ten
dziennik jest zapisem bacznego obserwatora świata sztuki, polityki,
codzienności, który niekiedy tylko wprowadza czytelnika w świat intymny. Ta książka jest przewrotną grą z naszym światem, w którym każdy ma ochotę zaglądnąć pod kołdrę każdemu.
Jerzy Stuhr, Tak sobie myślę..., Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz