W Nim nadejdzie mróz pojawia się, jak wyczytałam,
znany z wcześniejszych powieści autora szwedzki policjant Kurt Wallander.
Człowiek wzbudzający moją sympatię swoim wnikliwym umysłem i cholerycznym
charakterem. Jednak główną bohaterką jest jego córka – Linda – prawie
policjantka. Prawie, ponieważ czeka na rozpoczęcie pracy i to oczekiwanie znosi
dość niecierpliwie. Na pomoc przychodzi jej szereg wydarzeń, które zmuszają
Lindę do uczestnictwa w śledztwie prowadzonym przez ojca. Mam jednak wrażenie,
że autor albo nie do końca poznał psychikę kobiet, albo nie potrafi jej
przekonująco przedstawić, chociażby kreując postać Lindy, która, poza
irytowaniem mnie, wydawała się dość płytka. Zabawa w tworzenie portretów psychologicznych nie bardzo udana.
Jako że powieść
należy do gatunku kryminału, to znajdą się tu morderstwa, śledztwo, zaginięcie
Anny, a później Zebry – przyjaciółek Lindy. Za wszystko Mankell postanowił
obwinić fanatycznego przywódcę sekty religijnej i jednocześnie ojca Anny –
niejakiego Eryka. Problem w tym, że ta historia, owszem momentami przerażająca
i brutalna, nie wciągnęła, nie zaintrygowała, nie zszokowała. Może przez
przejedzenie tematem (co ciekawe oryginał został wydany w okolicach 2002 roku,
a to tłumaczenie na polski dopiero ukazało się kilka miesięcy temu), a może sam
sposób prowadzenia narracji momentami nudzi i nie sprawia, że czyta się tę
powieść z wypiekami na twarzy, obgryzając z przerażenia paznokcie. Cóż, innym
razem… Może.
Henning Mankell, Nim nadejdzie mróz, przeł. E. Wojciechowska, wyd. W.A.B., Warszawa 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz