Jestem feministką (nie
działającą aktywnie w żadnej organizacji – póki co). O tym wiedzą chyba wszyscy przebywający w mojej przestrzeni. Niektórzy
traktują to jako moją wadę – do czego się przyzwyczajam, ale
nie akceptuję. Uważam, że bycie świadomą kobietą i świadomym
człowiekiem to zaleta. Nie jestem matką, jednak po Matkę
feministkę Agnieszki Graff
sięgnęłam z ciekawości. Wzmożonej po przeczytaniu wywiadu z
autorką.
To
książka z zawartością ciekawą. I nie tylko przeznaczona dla kobiet, choć o
kobietach w większości traktująca. Czy może o roli, którą
większość kobiet w życiu odgrywa – o roli matki.
Zebrane
w Matce feministce
teksty są ważne, bo traktują o problemach dotyczących całej
rzeszy kobiet i ... mężczyzn. Graff odważnie krytykuje podejście
wielu feministek do tematu macierzyństwa i rodzicielstwa w ogóle.
Rzeczywiście, jest to temat ignorowany, wyśmiewany lub okraszany
pogardą. A feministki matkami też są, nie tylko bywają.
Autorka
obala w swoich tekstach mit, jakoby kobieta z natury wiedziała, jak
zajmować się dzieckiem (lub osobą starszą czy schorowaną).
Domaga się (nie bezzasadnie przecież), aby mężczyźni zakasali
rękawy i uczestniczyli w życiu rodzinnym aktywniej. Ale zwraca
uwagę, że kobiety też muszą oddać nieco pola swoim partnerom. I
to jest mocną stroną tej książki. Autorka nie biegnie ślepo w
radykalne tony feministyczne. Nie pali staników, nie wini za
całe zło mężczyzn. Racjonalnie przedstawia, jak się ma
rzeczywistość. A ma się nie najlepiej. Jeden z wniosków
jest jasny: mamy niż demograficzny nie przez feministki (one nie
mają takiej mocy rażenia), a przez nieodpowiednie zaplecze dla
przyszłych matek – to one najczęściej muszą zrezygnować z
kariery zawodowej, ryzykują brakiem możliwości powrotu na rynek
pracy. Ponadto pomoc w opiece jest znikoma, zarówno ze strony
części męskiej jak i państwa.
Jest
trochę w Matce feministce tekstów
o radościach bycia matką. Te fragmenty wskazują, że feministki
być matkami chcą i potrafią. Ale znajdą się w książce
rozgoryczenia spowodowane taką a nie inną sytuacją rodziców
w kraju. To tu również Graff wskazuje na brak miejsca dla
rodziców w przestrzeni miast, ulic, restauracji. Wprawi
czytelnika w zastanowienie, jak z tą rolą matki Polki jest.
Hołubiona czy ignorowana lub traktowana z pogardą? I gdzie jest w tym całym zamieszaniu ojciec? Jaką rolę pełnić by mógł, a jaką pełni zmuszony rzeczywistością?
Teksty, na które składa się Matka feministka są ciekawe i potrzebne. Graff zmusza do pochylenia się nad, wydawałoby się, całkiem prozaicznymi tematami. Wskazuje, że feminizm to niekoniecznie budowanie wizerunku superwoman, ale rozmowa (i odpowiednie działania) o prawach kobiet-matek i ojców, którzy powinni mieć szansę tymi ojcami być.
Kiedyś
ktoś mi powiedział, że przestanę być feministką, gdy stanę się
matką. Nie sądzę. Na pewno ta rola zmieniłaby moje życie –
byłabym głupcem, twierdząc, że nie. Ale nie przestałabym być
człowiekiem i kobietą. Zostałam wychowana w rodzinie, w której
kobiety zawsze miały prawo wypowiadania się na tematy ważne i
zawsze z tego prawa korzystały. A ja, ich wnuczka, idę w
pielęgnowaniu swojej wolności zapewne jeszcze dalej. Refleksje po
tego typu lekturach zawsze wywołują we mnie wdzięczność o takie
a nie inne fundamenty do budowania własnej człowieczej (i kobiecej)
świadomości. Matka feministka
uświadamia dodatkowo, jak wiele jest do zdziałania w sferze tak
chętnie ignorowanej przez wielu – w sferze opieki. Stawia pytania
o role matek, ojców oraz państwa. Wskazuje na konieczność
szukania odpowiedzi i rozwiązań dla nowego modelu, jakim jest
rodzicielstwo (już nie macierzyństwo). Pozycja książkowa
potrzebna i godna czytelniczej uwagi.
Agnieszka
Graff, Matka feministka, wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa
2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz