Ważne informacje i terminy



4 maja 2012

Stracony czas nad "Utraconym rajem"

Są takie książki, które ma się ochotę odłożyć po dwóch przeczytanych stronach. Są takie książki, które żal stawiać na półki obok innych. I niestety ostatnio z taką miałam, czy nadal mam do czynienia.
 "Utracony raj" Notebooma zapowiadał się interesująco, porywająco wręcz. Autor pretendujący do Nobla, książka polecana przez uznanych autorów. Określana jako śmiała, oczyszczająca. Mnie ani nie oczyściła, ani nie zdumiała swoją odwagą.

 Z jednej strony mamy opisaną historię dwóch kobiet. Narratorką pierwszej części jest jedna z nich - kobieta po przejściach (wielokrotnie zgwałcona) - Alma. Za sprawą tej drugiej obie udają się w podróż do Australii. Tam zderzają się ich dziewczęce jeszcze marzenia z rzeczywistością, ale też bohaterki odgrywają role aniołów w grze miejskiej. Dzięki temu Alma poznaje krytyka literackiego Erika. Po wielu latach spotykają się ponownie - w pewnego rodzaju sanatorium. Podobno Erik to człowiek, który przestał walczyć o siebie. Podobno dzięki Almie może się otrząsnąć. Podobno.

 Płytkie kreacje bohaterów nie ułatwiają czytania, wręcz przeciwnie. Alma nie zyskała mojej sympatii, czy nawet współczucia. Erik wzbudzał irytację. Gdyby w prawdziwym życiu istnieli tylko tacy mężczyźni, wypadałoby tylko strzelić sobie w łeb. Tych dwoje bohaterów spotyka się dwa razy w utworze Notebooma. I mimo że miał to chyba być w zamyśle autora punkt programu, to wypadł dość słabo. Książka podobno mówi o dojrzewaniu, konfrontacji marzeń (tak zapowiada notka na końcu książki), a historia tych dwojga przypomina nieco kiczowaty romans. Niestety. Gdzieś w tle łopoczą niemal bez przerwy skrzydła aniołów. Aż chciałoby się zapytać: ależ po co?

Ciekawym zabiegiem mógłby być autotematyzm pojawiający się w prologu i epilogu. Objawia się narrator- kreator literackich światów i jak na początku stara się zainteresować czytelnika opowiadaną właśnie historią, tak pod koniec podąża za kimś innym. Tyle że i ten wątek sprawia wrażenie zlepianego i upychanego w zamysł, który nie do końca jawi się przed zwykłym, szarym czytelnikiem. Ten bardziej wymagający może zacząć się zastanawiać nad sensem uczynienia narratora z Almy w jednej z części książki. Czy jest ona prawdziwym narratorem, a może to jedynie gra głównego narratora z czytelnikiem? Do jakich wniosków ma zatem doprowadzić? Czy historia Almy jest tylko jej historią?

 Prowadzona narracja jest raczej zniechęcająca, płytka. Szybciej męczy niż zachwyca. Przez to historia Notebooma staje się mało przekonująca i zwyczajnie nie porywa czytelnika. Otrzymuje on raczej kiepską historię, w której trudno doszukiwać się tej głębi zmuszającej do refleksji.

 Większość się zachwyca tą książką, ale ja jej podziękuję. Wymęczyłam się za wszystkie czasy. Nie mam nic przeciwko krótkim formom, ale tu ona przeszkadzała. Tak naprawdę miałam wrażenie, że sam pisarz umęczył się, tworząc bohaterów, opowiadając ich historię. Wydumana i pustosłowie. To dwa określenia, które tłukły się w mojej głowie podczas czytania "Utraconego raju". Niestety nie polecam.

 Cees Noteboom, Utracony raj, przeł. Ł. Żebrowski, wyd. W.A.B., Warszawa 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz