Ważne informacje i terminy



26 lutego 2013

Podróżniczki, o których zapomniano?


Z tysiąc razy zastanawiałam się, jak to jest przemierzać afrykańską dżunglę lub wspinać się na himalajskie szczyty, będąc jednocześnie kobietą. A wy? To teraz wyobraźmy sobie, drogie panie, że jesteśmy odziane w gorsety i długie suknie z jakiś wymyślnych materiałów, na których (mimo bycia kobietą) kompletnie się nie znam. Niemożliwe? A jednak… O takich podróżniczkach pisze Wolf Kielich w książce zatytułowanej Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy.

W pierwszym rozdziale autor zaznacza wyraźne różnice w celach podróży męskich i kobiecych. Otóż, mężczyźni wykazywali potrzebę podbijania nieznanych lądów. Dla kobiet podróże oznaczały wolność, wybór innego, niż nakazywała etykieta, życia. Drugim ważnym kobiecym celem było poznanie kultur krajów, które zwiedzały. Co jest warte zauważenia, kobiety, które chciały wybrać się w daleką podróż, musiały najczęściej same ją sfinansować, podczas gdy mężczyźni bez trudu znajdowali sponsorów swoich wypraw. Problemem był również wielokrotnie strój kobiet. Dziewiętnastowieczna etykieta zabraniała pokazywać się inaczej niż w gorsecie, długiej sukni z kilkunastoma halkami pod spodem. Niektóre z podróżniczek przestrzegały zakazów i nakazów, nawet przedzierając się przez afrykańskie dżungle. Inne odważnie stawiały na wygodę, komfort i pozbywały się niepotrzebnych elementów ubioru.

Kielich wybrał kilkanaście kobiet żyjących w XIX wieku i mających nieco inne wyobrażenie o swoim życiu niż narzucały to ówczesne konwenanse. Wiele z nich miało status starych panien, większość była wysoko urodzona (a więc i bogata), niektóre rozpoczynały podróże po owdowieniu. Każdy rozdział (za wyjątkiem dwóch) poświęcony jest jednej podróżniczce. I tak możemy przeczytać o Florence Baker, kupionej na targu niewolników przez Samuela Bakera, która stała się nie tylko towarzyszką wypraw swojego właściciela, ale w bardzo szybkim czasie partnerką i później żoną. Zaintrygować mogą osoby Kate Mardsen i Mary Slessor. Pierwsza przejechała Syberię, by leczyć trędowatych i zdobyć informacje potrzebne do wybudowania stałej kolonii i szpitala dla chorych. Druga udała się do Afryki na misję, jednak jej wizja misjonarstwa nie szła w parze z tą propagowaną przez rząd. Slessor zamieszkała z okrutnym plemieniem Okoyongo, aby zająć się ratowaniem noworodków przed śmiercią, poprawą sytuacji kobiet, a często też doprowadzała do rozejmu walczących między sobą plemion. W innych rozdziałach można przeczytać o zdrowiejącej tylko podczas wypraw Isabell Bird-Bishop, mieszkającej wśród kanibali Mary Kingsley czy himalaistce Fanny Bullock-Workman i wielu innych.

Co przyniosły kobiece wyprawy? Informacje o kulturach egzotycznych miejsc, roślinach czy zwierzętach tam występujących. Poprawę warunków bytowych ludzi zamieszkujących różne strony świata. Przez nieufne plemiona to właśnie kobiety były przyjmowane chętniej - przybywały bez broni, gotowe do dialogu międzykulturowego i uszanowania tradycji autochtonów. Co zyskały? Kielich wielokrotnie podkreśla, że ich imiona (w przeciwieństwie do nazwisk mężczyzn – podróżników) są zapomniane. A w swoich czasach często były uznawane za wariatki, którym poprzewracało się w głowach lub uważano, że zwyczajnie zmyślają, opisując swoje podróże. Kielich niejako je nobilituje. Na kartach Podróżniczek odzyskują swoje życie, nazwiska i dokonania, często na miarę męskich podróżników.
  
Kielich starannie i z uwagą kreśli kolejne podróże swoich bohaterek. Dzięki zgłębieniu różnego rodzaju dokumentów, listów, książek, dzienników, autor bardzo dokładnie pod względem merytorycznym charakteryzuje daną postać. Dokonał również bardzo ciekawego wyboru – od słabych, korzystających z wszelkich udogodnień kobietek po prawdziwe twardzielki. Zaznaczyć trzeba, że nie idealizuje przy tym opisywanych kobiet. Bywa momentami niezwykle krytyczny (jak chociażby podczas rekonstruowania życia Marianne North). Chwilami Podróżniczki czyta się jak dobrą powieść przygodową, a nawet miłosną. Jasny i żywy styl pomaga w przeniesieniu się podczas lektury do Afryki, Azji czy Australii, by przeżywać razem z bohaterkami ich radości, trudy i tragedie. W wyobrażaniu sobie opisywanych miejsc i kobiet pomagają załączone fotografie. Po książkę może sięgnąć każdy, kto jest ciekawy świata i ludzi.

Wolf Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, przeł. Małgorzata Diederen – Woźniak, wyd. W.A.B., Warszawa 2013.

21 lutego 2013

Podlewski krąg zaklęty(ch)

Podlewo istnieje w Second Handzie Joanny Fabickiej. To  prowincja, której porządek jest nieco odwrócony. Światem bohaterów rządzi podłość, smutek, bezradność, złość. Toczone tu życie jest drugiej świeżości, a postaci wydają się być zaklęte w krąg przegranej, z którego nie potrafią uciec. I nawet jeśli uda im się wyjechać, podlewskiemu przeznaczeniu nie sposób się wyrwać z ramion.

Opisywana wieś właściwie jest przestrzenią kobiecą, w której przemykają oczywiście mężczyźni, ale to nie ich dotykają największe tragedie życia. Ważnym miejscem jest dawny dwór dziedzica, obecnie pensjonat Second Hand, w którym mieszkają prawie wszystkie główne bohaterki. Są nimi spokrewnione ze sobą kobiety: Cecylia, Edzia, Maria oraz córka ostatniej Marlena. Jest jeszcze Femi, pozornie druga córka Marii, lecz pod koniec lektury wszystko ponownie wywrócone zostaje do góry nogami i ujawnia się skrywana od lat tajemnica. Jedna z wielu, bo pensjonat i cała wieś przesiąknięte są sekretami. Te tajemnice pęcznieją we wnętrzach bohaterów, powodując narastającą złość, czasem smutek, a innym razem rezygnację.

Trudno wybrać bohaterkę wybijającą się, bo każda ma swoje pięć minut w powieści. Żadnej też nie mogłoby zabraknąć, gdyż wówczas historia byłaby niepełna. Karlica Edzia jest najstarszą z sióstr. Niekochana przez matkę stara się przebywać w cieniu i być jednocześnie użyteczną, gdy akurat nie wpada w ciąg. To cena za tłamszenie w sobie sekretów - demonów. Cecylii, najmłodszej, mimo talentu nie udało się wybić i uciec z prowincji. Choć próbowała, najpierw uciekając przez okno kuchenne od męża i wścibskiej teściowej, a później śpiewając po knajpach. Cios zadany przez trzecią z sióstr, Marię, spowodował, że nie zrealizowała swoich marzeń. Skrywa tajemnice, tyje, odczuwa przez całe życie zimno, a złość do siostry przelewa na jej córki. Wspomniana Maria ucieka z Podlewa, ale nie przed losem naznaczonym smutkiem i tragediami. Marlena, porzucona przez matkę, musi znosić coraz gorsze złośliwości ciotki Cecylii. Ostatecznie odgrywa się na niej i rani tak jak to uczyniła przed laty jej matka. Poza tym osaczona przez Bodzia staje się samotna i zrezygnowana. Ona jedna wyznaje swoją największą tajemnicę. I ostatnia, Femi. Los dość brutalnie ją potraktował, umieszczając w Podlewie. To dziecko, które dopiero wkracza w dorosłość. Świadczą o tym dość nadprzyrodzone zdolności, jakie jeszcze posiada, a straci zapewne wraz z pierwszą miesiączką. Już jednak powoli powiela schemat kobiet ze swojej rodziny. W odczytaniu tej bohaterki ważne jest jej imię. 

Z innych postaci moją uwagę zwrócił Leśny Dziadek, który zdaje się tu być męską wersją czarownicy, jaką każda szanująca się wieś posiada. Dość interesującym bohaterem jest również ksiądz Jeremi, tak bardzo zdesperowany, by przyciągnąć do siebie podlewskie "owieczki", że nie zważa na regulaminy kościelne, a nawet przyłącza się do sekty. Pojawiają się jeszcze Niuniek - pedofil oraz poszukująca księcia z bajki Róża. Przemykają też i inne postaci, a każda potwierdza, że jest marionetką w rękach dość bezlitosnego losu.

Autorka stworzyła bardzo charakterystyczne, różnorodne i kontrastowe postaci. Każda z nich opowiada swoją historię, przejmując od narratora w niezwykle subtelny sposób jego rolę. Brak dialogów sprawia, że czytelnik podejmuje oniryczną grę, którą proponuje autorka i na chwilę opuszcza bezpieczne zacisze swojego domu, by przenieść się do niespokojnego Podlewa. Tu zamiast kwiatów kwitną pijaczkowie, a o złych rzeczach się nie mówi.

Fragmentaryczność opowieści, niedopowiedzenia, bezdialogowość i specyficzna narracja dodają uroku powieści Fabickiej. Poza tym tu nic nie jest pewne. Każda historia kończy się niespodziewanie dla czytelnika. Bohaterowie podejmują decyzje inne niż byśmy oczekiwali. Często gdy wszystko zmierza w dobrym kierunku, nagle następuje katastrofa i bohater wszystko traci. Zdaje się, że los daje prztyczka w nos nie tylko postaciom, ale i czytelnikom. Second Hand oczarowuje, choć wymaga od czytelnika romansu z nieco mrocznymi siłami.


Joanna Fabicka, Second Hand, wyd. W.A.B., Warszawa 2013.

18 lutego 2013

Kobiety w stanie podejrzenia

W swoim otoczeniu uchodzę za feministkę (oczywiście słowo w zależności od nadawcy ma za każdym razem inne zabarwienie), a i ja tak siebie określam. Stąd też sięgam co jakiś czas po lektury typowo feministyczne, a czasem odczytuję jakiś tekst z tej perspektywy (czy może próbuję i wciąż się uczę). Dlatego z zaciekawieniem i z przyjemnością zaczytywałam się ostatnio Światem bez kobiet Agnieszki Graff.

Całość stanowi zbiór tekstów, w których autorka podgląda sytuację kobiet w życiu publicznym. Sprawnie demaskuje mechanizmy rządzące współczesnym światem, a powodujące nieobecność kobiet w życiu publicznym. I trzeba zaznaczyć, że nie jest to pisanie kłótliwej i czepialskiej baby. Spostrzeżenia zawierają nie tylko ironię (nawet autoironię), ale niosą dawkę rozsądnego, wyważonego spojrzenia na „kobiecą rzecz”.

Jedną z poruszanych kwestii, która okazała się dla mnie bardzo interesująca, jest odczytanie mitu „Solidarności”, dzięki której powraca patriarchat, a narzucone zostają role rycerzy i dam. Ponadto interpretacja czasów PRL-u jako odwróconego porządku, gdzie to kobiety zajmowały się polowaniem może wydawać się przewrotna, ale jednocześnie przecież jest prawdziwa. Czytelnika może zainteresować również  analiza języka polityków po 1989 roku, kiedy to okazuje się, że człowiekiem jest jedynie „mężczyzna po prostu”, a kobieta nie jest tą, którą należy traktować poważnie.

W kilku tekstach pojawia się przeświadczenie (poparte racjonalnymi dowodami) o zamykaniu kobiet w przestrzeni prywatnej i tym samym odseparowaniu od spraw istotnych, często dotyczących ich samych. Sfera publiczna, jak wyjaśnia Graff, jest zarezerwowana w naszej kulturze przede wszystkim dla mężczyzn. Przykładem może być (nie)dostosowanie metra i innych miejsc publicznych do potrzeb kobiet z dziećmi. Pomijanie kobiecego głosu ma również miejsce podczas rozpatrywania problemu pornografii czy aborcji. Tej ostatniej autorka poświęca bardzo dużo miejsca. Tu chyba najbardziej widać znikającą z pola widzenia i dyskusji kobietę. To nie do niej należy wybór i to nie ona ma prawo głosu. Manipulowanie i szantaże emocjonalne dzieją się na oczach i za zgodą niemal wszystkich. 

Ciekawe są rozdziały poświęcone Ally McBeal, w których to przemyka również Bridget Jones oraz Jane Austen ze swoimi bohaterkami. Okazuje się, że kobiece postaci współczesne i te dawne mają ten sam cel: znaleźć męża. Z tym że dla pierwszych to nie przymus, a chęć posiadania partnera. Dla tych drugich to często kwestia przetrwania. Poza tym z przyjemnością wrócę do historii prawniczki, aby spojrzeć na nią tak jak proponuje Graff - okazuje się, że w USA serial odczytywano w nieco innym kontekście niż u nas.

Z pewnością Świat bez kobiet inaczej odbiorą feministki, inaczej czytelnicy, którym stereotypy nieco psują ostrość widzenia. Ważne, by do lektury podejść z odpowiednim dystansem, pozbawionym stereotypów i etykietek. Mnie zauroczyły autoironia, ironia i dystans autorki. Dzięki temu w niektórych fragmentach mistrzowsko demaskuje mit jakoby feministki były pozbawione poczucia humoru. W innych potrafi zająć stanowisko różne od radykalnych przedstawicielek feminizmu, wywołując tym samym w czytelniku mimowolną refleksję o konieczności wolnego wyboru dla każdego człowieka (niezależnie od płci). Problemy, które autorka podejmuje w Świecie bez kobiet wciąż są aktualne i wymagają rzeczowych dyskusji i działań. Po lekturze pozostało we mnie pytanie, zadane również przez autorkę, czy możliwe jest wyjście poza rytuał i mit, jakim jest polski stereotyp zapuszczonej, owłosionej, krzykliwej feministki palącej staniki? 

Agnieszka Graff, Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym, wyd. W.A.B., wydanie II, Warszawa 2008.

15 lutego 2013

Kobieta prawdziwa według Schmitta


Ze Schmittem mam zawsze problem. Niby pisze w sposób wzbudzający zainteresowanie czytelnika, ale czegoś mi zazwyczaj brakuje. Jedyną książką jego autorstwa, do której nie mam zastrzeżeń i zachwycam się nią podczas każdego czytania jest Oskar i pani Róża. Niemniej na półkach mojej prywatnej biblioteki stoi kilka zbiorów jego opowiadań (co ciekawe, wszystkie historie raczej dotyczą postaci kobiecych), do których czasem wracam. Tym razem jednak sięgnęłam po pożyczoną Kobietę w lustrze.

Głównymi bohaterkami powieści są trzy kobiety żyjące w różnych epokach. Anne to młoda dziewczyna, niezwykle wrażliwa i nieco infantylna, żyjąca w XVI w. Zrywa zaręczyny, wstępuje do beginek, by odkryć prawdziwą siebie. Hanna żyje na początku XX w., wychodzi za mąż i stara się wpasować w środowisko, w którym się obraca. Gdy się jej to nie udaje, szuka pomocy u ucznia samego Freuda i w ten sposób rozpoczyna swój romans z psychoanalizą. Anny to gwiazda filmowa współczesnych czytelnikowi czasów. Nieco zagubiona, poszukując, wciąż błądzi.

Pierwsze słowa jakie wypowiada Anne (a które ilustrują życie trzech bohaterek) to stwierdzenie, że jest inna. I ten temat podjął Schmitt w Kobiecie w lustrze - kreacja trzech postaci opiera się na ich inności. Wszystkie wykraczają poza narzucane schematy i normy, sprzeciwiają się zasadom, które rządzą ich światami. I tak Anne po zerwaniu zaręczyn wstępuje do beginek, u których znajduje wsparcie. W końcu to grupa kobiet, która sprzeciwia się (jak ona) narzucanym rolom żony i matki jako jedynej możliwości kobiecego spełnienia. Hanna z kolei wychodzi za mąż i początkowo stara się wypełnić też tę drugą rolę jaką jest macierzyństwo. Bardzo próbuje zadowolić otoczenie i po wielu próbach zachodzi w ciążę, która okazuje się urojona. Dalsze jej losy to powolne wydobywanie się ze schematu i odkrywanie prawdziwej siebie. Z kolei Anny tłumi swoją inność i daje się porwać temu, co związane jest z byciem gwiazdą. Na jej drodze staje Eric, który zmusza ją do zastanowienia się nad życiem. To nie mężczyzna jest jednak tym, który ją zmieni. Przemiana odbywa się w niej samej i ostatecznie to Anne i Hanna wpływają na wyjście Anny spoza narzuconych sobie ról.

Ciekawie czytało się historię kobiet walczących o możliwość swobodnego wyrażania siebie. Historię napisaną przez mężczyznę. Jednak Schmitt wcale nie wniknął w piękny sposób w psychikę kobiety. Co prawda bohaterki są ciekawie prowadzone, ale ich motywacje nie są zgłębiane w szczególny lub odkrywczy sposób. To zgrabnie opowiedziane historie, ale bez wnikliwej analizy motywacji postaci. Niemniej interesujące jest, że każda z bohaterek przybiera maskę stworzoną dla otoczenia, ale i dla samej siebie. Dopiero gdy do głosu dochodzi skrywana i czasem wręcz tłamszona samoświadomość, kobiety odrzucają narzucone im role i zaczynają tworzyć własne życie. 

Bohaterki Schmitta czują swoją inność i starają się ją zrozumieć. Ich życie to poszukiwanie prawdziwej kobiety ukrywanej gdzieś w głębi siebie. I tym Schmitt w tej powieści mnie zainteresował. Podjął temat wciąż aktualny i bliski niemal każdej kobiecie. Kim jest prawdziwa kobieta według Schmitta? To każda, która potrafi słuchać siebie i swoich pragnień, nie zawsze zgodnych z wolą otoczenia.

Eric – Emmanuel Schmitt, Kobieta w lustrze, tłum. Łukasz Müller, wyd. Znak, Kraków 2012.


12 lutego 2013

O chłopcu, który przyjaźnił się z wampirami


Jestem ciotką dwojga dzieciaków. Taką przyszywaną, ale to strasznie przyjemna funkcja. Dostaje się uśmiechy, przytulenia i ostatnio rysunki bez okazji. I jako dobra ciotka przybywam czasem z jakimiś podarunkami, najczęściej z książkami (czytelnictwo trzeba u najmłodszych krzewić). Niedawno robiąc zakupy ksiażkowe dla siebie, przyciągnęła moją uwagę książka dla dzieci. I zakupiłam, bo zapowiadała się ciekawie i zabawnie, a jej bohater ma imię, które nosi jedno z dzieci obdarowywanych przeze mnie. Jako że dzieci, które te książki otrzymają, są już bardzo rozumne, a serii nie znam, postanowiłam najpierw sama przeczytać. I tak dwa wieczory spędziłam na lekturze Wampirka Angeli Sommer-Bodenburg.

Bohaterem głównym jest Antek, chłopiec mieszkający z rodzicami w jednym z bloków. Uwielbia przerażające historie – czytać i oglądać. Któregoś wieczoru, gdy zostaje sam, odwiedza go Rydygier, stupięćdziesięcioletni wampir-chłopiec. Szuka towarzystwa, kompana, przyjaciela. I odnajduje go właśnie w Antku. Okazuje się, że wampirek mieszka z wampirzą rodziną w grobowcu na pobliskim cmentarzu.

Kolejne strony pierwszej części przedstawiają perypetie tej niecodziennej przyjaźni. Odwiedziny Antka w rodzinnej rezydencji Rydygiera, ucieczka przed dozorcą cmentarza (który jednocześnie jest łowcą wampirów) oraz przed ciotką Dorotą (najstraszliwszym wampirem), a także spotkanie Rydygiera i jego siostry Ani z rodzicami Antka to sytuacje, z którymi zmierzają się mali bohaterowie. Druga część, Wampirek przeprowadza się, rozpoczyna się od wymuszonej przez rodzinę na Rydygierze wyprowadzki. Jest to kara za utrzymywanie relacji z człowiekiem. I to do Antka wampirek zwraca się o pomoc, umieszczając swoją trumnę w piwnicy Antkowej rodziny, co sprawia wraz z rozwojem akcji chłopcu różne trudności i kłopoty.

Przyjaźń to dobry temat na książki dla dzieci. A jeśli przyjaciele pochodzą z różnych światów, są odmienni, tym lepiej. Sommer-Bodenburg w dobry sposób pokazuje, że przyjaźń jest wyrozumiała i może pokonać wiele przeszkód. Przykłady oczywiście dorosłym mogą wydawać się nieco infantylne – bo w końcu Antek pokonuje między innymi obrzydzenie do mało przyjemnego zapachu jaki wydzielają Rydygier i Ania. Ale pojawiają się i inne przeszkody do pokonania, jak chociażby egocentryzm Rydygiera.

Zastanawiam się jak zostały przedstawione relacje Antka i rodziców w następnych częściach. To kolejny temat bardzo chętnie podejmowany w książkach dla dzieci i młodzieży. Nie zawsze jednak idący w dobrym kierunku. Tu z jednej strony rodzice Antka to ludzie wprowadzający zasady i starający się ich przestrzegać. Z drugiej trącą naiwnością, a czasem beztroską.

Historia o chłopcu, który zaprzyjaźnił się z wampirami miewa zabawne momenty i jest skreślona w ciekawy sposób. W wydaniu brakowało mi ładniejszych ilustracji, które wzbudziłyby zainteresowanie u dzieci. Natomiast na pewno po przeczytaniu można z dzieckiem porozmawiać o przyjaźni, wsparciu, a nawet o pierwszych sympatiach. A ja mogę ze spokojem sprezentować te książki mojemu prywatnemu duetowi A&A.

Angela Sommer-Bodenburg, Wampirek, przeł. Maria Przybyłowska, wyd. W.A.B., Warszawa 2007.
Angela Sommer-Bodenburg, Wampirek przeprowadza się, przeł. Maria Przybyłowska, wyd. W.A.B., Warszawa 2007.




7 lutego 2013

Podglądanie Susan Sontag


Z dziennikami jest tak, że należy je traktować z pewną dozą podejrzliwości. I ta teza sprawdza się podczas lektury Odrodzonej Susan Sontag. Już we wstępie David Rieff, syn pisarki, sprawujący pieczę nad kształtem wydania dzienników, zaznacza, że z różnych względów usunął pewne fragmenty. Czytelnik otrzymuje zatem niepełny tekst. Ponadto intymistyka ma to do siebie, że jest subiektywna. Jak zresztą zauważa Sontag, dziennik nie jest tylko powiernikiem myśli, sekretów, obserwacji. To również miejsce stwarzania siebie. Zatem czytelnik otrzymuje produkt czyjejś kreacji. Niemniej dla mnie za każdym razem jest to fascynująca lektura.

Pierwszy tom z lat 1947-1963 odsłania wiele obserwacji Sontag na różnych płaszczyznach. Jedną z nich jest kształtowanie się samoświadomości pisarskiej, tworzenie własnego warsztatu, zastanawianie się nad tym jak pisać. Fundamentami są licznie wymieniane utwory z klasyki literatury. Uderza wnikliwa lektura niektórych dzieł, wielokrotne powroty do uznanych za ważne. Fascynująca jest też wszechstronność jaką autorka ujawnia podczas prowadzonych zapisków. Sontag interesuje wszystko, co jest związane z kulturą. Wydaje się, że bez niej byłaby niepełna, straciłaby wiele punktów odniesienia i zaczepienia.

Inną płaszczyzną jest odkrywanie własnej seksualności, przyznanie się przed sobą do homoseksualizmu. Rozczarowaniem okazuje się małżeństwo i związki z mężczyznami w ogóle. Autorka Odrodzonej dostrzega, że sformalizowany związek z mężczyzną oznacza przemianę pasji kochanków w narastające kłótnie małżonków. Związki z kobietami również są pełne pasji, ale i problemów, dramatów. Ważnym wątkiem jest  odkrywanie własnej cielesności, czerpanie radości z pożądania i z seksu. Szczególnie zainteresowała mnie poruszana tematyka seksu widziana z perspektywy kobiety, dla której ta dziedzina miała być (i czasem dziś nadal jest) raczej tematem tabu. Sontag zastanawia się również między innymi nad relacją seksu i uczuć; orgazmu i zmysłowości. Ponadto ważnym i często poruszanym wątkiem jest macierzyństwo. Pojawienie się syna wymusza zastanowienie się nad swoją niezależnością. Bycie matką w opinii Sontag to również kształtowanie samodzielnego myślenia w dziecku. Obraz matki w Odrodzonej znacznie odbiega od obrazu Matki Polki narzuconego przez polskie społeczeństwo nawet dzisiejszym kobietom.

Ponadto zapiski dotyczą obserwacji amerykańskiego społeczeństwa, kwestii uczciwości, odpowiedzialności. Dziennik nie jest uporządkowanym tekstem, ale fragmentaryczną układanką. Może to sprawiać niektórym czytelnikom problemy w odbiorze lektury. Mnie właśnie tym kształtem ujął. Wyłania się z tych pozornie niezłożonych i nieznaczących zapisków obraz Sontag wnikliwie i czasem bardzo krytycznie przyglądającej się słowom, emocjom, sobie i ludziom przebywającym wokół niej. Niemniej lektura Odrodzonej sprawi przyjemność raczej smakoszom intymistyki i czytelnikom Sontag niż przypadkowemu czytelnikowi.

Susan Sontag, Odrodzona. Dzienniki, tom 1. 1947-1963, przeł. Dariusz Żukowski, wyd. Karakter, Kraków 2012.

6 lutego 2013

Rozczarowania przedmarcowe


Tak się złożyło, że ostatnio odłożyłam na chwilę lekturę ambitniejszą i sięgnęłam po dwa czytadła pod rząd. Zaletą takich powieści jest fakt, że szybko się je czyta i można odpocząć od myślenia. Dziś na warsztacie Marcowe fiołki Sary Jio. Powieść raczej dorównuje poziomem Szukając Noel, a na pewno jej nie przewyższa.

Główną bohaterką jest Emily, która cierpi na niemoc twórczą (napisała dotąd jedną powieść) i właśnie rozwiodła się z mężem. Namówiona przez przyjaciółkę postanawia wyjechać do ciotki Bee na wyspę i tam zdystansować się oraz odzyskać natchnienie. Powrót do miejsc znanych tak dobrze z dzieciństwa nie do końca jest jedynie wspominaniem beztroskich wakacji. Emily znajduje (jak później się okazuje zupełnie nieprzypadkowo) pamiętnik z 1943 roku, w którym tajemnicza Esther opowiada o miłości życia. Próby rozwikłania rodzinnej tajemnicy sprzed lat nie są jedynym wątkiem Marcowych fiołków. Emily nie tylko bowiem czyta o kłopotach sercowych, ale i sama takie przeżywa. Próba pogodzenia się z rozwodem oraz pojawienie się na horyzoncie dwóch mężczyzn z wyspy to jest to z czym przychodzi się jej zmierzyć.

Pomysły na różne historie w powieści są ciekawe. Jednak ich wykonanie jest zbyt niedopracowane, by mnie zachwyciło.
Zaciekawić mogą drugoplanowe postaci. Para przyjaciółek – Bee i Evelyn, którym przychodzi się zmierzyć z czymś ostatecznym – ze śmiercią jednej z nich. Żałowałam, że autorka nie poświęciła im więcej uwagi. Kreacja tych bohaterek zapowiadała się ciekawie, jednak niestety pozostał jedynie ich zarys, szkic. Podobnie jest z Henrym – początkowo myślałam, że autorka poświęci mu nieco uwagi. Niestety, Henry znika i pojawia się pod koniec, ale też niepełny, przezroczysty.

Podobnie rzecz ma się z narracją. Ciekawy pomysł – przeplatanie teraźniejszości i przeszłości mnie zazwyczaj zachwyca. Tu jednak autorka poprzestała na ciekawym zamyśle, bo samo wykonanie jest nieporadne. Pamiętnik Esther czasem mnie denerwował naiwnością i ckliwością. Podczas lektury miewałam chwile znudzenia, a rozwój akcji nie zaskakiwał za bardzo.

Powieść ogólnie czytało się raczej dobrze, choć nie jest wysokich lotów. Nie zachwyca jednak pod względem kreacji bohaterów, którzy raczej są szkicami niż pełnymi postaciami. Narracja momentami trącała przesadną ckliwością. Niektóre sytuacje naiwne i niezbyt realistyczne. Taka kolejna, po Szukając Noel, baśń dla kobiet. I mimo że lubię czasem cudowne historie z dobrym zakończeniem, to tu mi ponownie czegoś brakowało. Choć dostrzec można ciekawy pomysł, to cała powieść wydaje się być niedopracowana, nie do końca przemyślana, opowiedziana w sposób nieporadny. A szkoda, bo mogła wyjść z tego historia, która czaruje.


Sarah Jio, Marcowe fiołki, tłum. Julia Kryszczuk-Wicijowska, wyd. Znak, Kraków 2012.

4 lutego 2013

Krótkie chwile z Evansem


Są pisarze, których książki czyta się ze względną przyjemnością, ale tylko jeden raz. Do takich zaliczam Richarda Paula Evansa. Przeczytałam już kilka jego powieści i jedne są lepsze, drugie gorsze. Tym razem kilka słów o Szukając Noel. Kolejny raz ma się do czynienia z bohaterami, którymi targa los. Autor raczej nie serwuje nic odkrywczego i zdumiewającego, dlatego wymagający czytelnik nie będzie zadowolony z lektury. Chyba że ma gorszy dzień i potrzebuje zwyczajnie odpocząć przy baśni dla dorosłych.

Mark, Macy i Jo to bohaterowie potargani przez los. Mark z braku pieniędzy musi zrezygnować ze studiów i zatrudnia się jako woźny w szkole, w wypadku samochodowym ginie jego matka, a ojciec pozornie nie chce go więcej widzieć w domu. Wracając wieczorem do domu, postanawia popełnić samobójstwo. Los stawia jednak na jego drodze Macy, dzięki której bohater zmienia zdanie. Macy pozornie jest radosną i szczęśliwą kobietą. Pozornie, bo w środku zmaga się z przykrymi wspomnieniami. A decyzja, którą podejmuje zmusza ją do odbycia kolejny raz do podróży w przeszłość. Z kolei Jo przeżyła śmierć dziecka i zwyciężyła własną śmierć jaką szykował nowotwór. Los łączy tych troje, oferując różne relacje i uczucia.

Historie bohaterów nie wnoszą właściwie nic nowego. Bo gdzieś już czytałam o matce tracącej dziecko. Gdzieś też już było o dziewczynie trafiającej do złej rodziny adopcyjnej. I gdzieś też można spotkać się z kreacją bohatera niepotrafiącego porozumieć się z ojcem. Nie znalazłam niczego nowego w tych historiach. Sama narracja jest poprawna, ale brakuje tu tej iskry, która sprawia, że pochłaniając kolejne strony powieści jestem coraz bardziej oczarowana.

Szukając Noel nie jest powieścią wybitną. Nie ma tu zaskakującej narracji czy niebywałej kreacji bohaterów. To cukrowe, nieco ckliwe czytadło na jeden wieczór. Ale jak w niemal każdej historii literackiej, tak i tu można znaleźć coś dla siebie. Refleksję, myśl odnoszącą się do życia w ogóle. Czasem też potrzebne są i prosto opisane historie.


Richard Paul Evans, Szukając Noel, tłum. Bartosz Gostkowski, wyd. Znak, Kraków 2012.