Ważne informacje i terminy



19 maja 2012

Czy babcie mogą podróżować?

Czy babcie mogą podróżować? Czy babcie mogą spełniać swoje marzenia? Na te pytania w swojej książce odpowiada Basia Meder. Na te pytania odpowiada również, całym swoim życiem, moja całkiem prywatna babcia, która wśród moich bliższych znajomych jest już legendą. Otóż mam babcię podróżniczkę i jestem z tego dumna. Mało tego - to dzięki niej i we mnie rozwija się podróżniczka - taka ambicja - prześcignąć babcię, która zobaczyła niemal cały świat.

Okazuje się, że nie tylko w mojej rodzinie żyją złaknione przygód kobiety; w swojej książce mówi o tym wspomniana już Basia Meder. Kobieta przed sześćdziesiątką, która postanawia spełnić marzenie i zobaczyć, co słychać w Afryce. Rezultat to dwie książki "Babcia w pustyni i w puszczy" oraz przeze mnie nieczytana "Babcia w Afryce" (radzę zacząć od tej drugiej, bo podobno jest pierwszą częścią).

Od dopiero kilku lat jestem fascynatką literatury podróżniczej i niemal każdą pozycję pochłaniam z niesłabnącym zainteresowaniem. Jak jest z "Babcią w pustyni i w puszczy"? Może nie porwała mnie tak, jak np. "Moja Afryka" Kingi Choszcz, ale to też książka o Afryce, więc i przyjemność z lektury się znalazła.
Brakowało mi zatrzymania się, głębszego opisu. Taka pobieżność w pewnym momencie zaczyna irytować. Afryka jest olbrzymim lądem z olbrzymią mieszanką kultur. Autorka opisuje je dość pobieżnie. Narzuca się też schemat, w który wpadła. Przyjazd do kraju, kilka poznanych osób, zakwaterowanie w hotelu i wyjazd. To części powtarzające się w całej książce, a przez to samo czytanie zaczyna nieco nużyć. Czytacz ożywi się może podczas opisu pierwszej przejażdżki motocyklem oraz na końcu, gdy autorka opisuje mrożącą krew w żyłach historię ucieczki przed bandytami terroryzującymi turystkę i okoliczne wioski. Zresztą skutki tego napadu zmuszają autorkę do przerwania podróży po Afryce. Australijska babcia jednak wraca po kilku latach, by dokończyć to, co zaczęła. Zwiedza wówczas Maroko. Lecz w ostatniej części książki znowu schemat się powtarza i czytający popada w półsen.

Dużym plusem są zamieszczone w tym wydaniu zdjęcia. Żałuję, że treść nie jest choć w połowie tak dobra. I to nie tylko ta schematyczność i pobieżność odstrasza. Autorka bardziej skoncentrowała się na sobie jako podróżniczce. Czytując literaturę podróżniczą, wychodzę zazwyczaj z założenia (i stąd też moje nastawienie takie, a nie inne), że autor - podróżnik nie jest w danej książce najważniejszy. Jego osoba schodzi na dalszy plan lub jest jedynie okiem na inne światy. I tego zabrakło u Meder. Szkoda.

Niemniej miałam jedną refleksję na koniec - otóż, Basia Meder, czy moja prywatna babcia pokazują coś bardzo ważnego - każdą barierę można pokonać, gdy się marzeniom wychodzi naprzeciw i to jest istotne w tej książce, abstrahując już od nudnej narracji. Nikt nie odbierze Meder tego, że zdobyła się na nie lada wyczyn, całkiem odważnie sięgając po marzenia.



Basia Meder, Babcia w pustyni i w puszczy, wyd. "Bernardinum", Pelplin 2010.

10 maja 2012

Bzyk: dotknij mnie i pożądaj

Czy o pożądaniu napisano już wszystko? Z każdą powieścią, tomem erotyków (tym, czy innym) przekonuję się, że nie. To jedno z najbardziej ludzkich doznań jest i będzie wciąż obecne w literaturze. Czego poszukuję w erotykach? Nowych tematów, historii, czegoś, co mnie zaskoczy. Kilka lat temu spotkałam się z tomem wierszy dwojga poetów i się zachwyciłam. Już sam tytuł przyciąga: "Bzyk. Wiersze nie dla dzieci". I rzeczywiście kipi tu erotyzmem, a więc nie dla dzieci.

Kompozycja, która układa się w rozmowę między mężczyzną a kobietą, przyznaje czytelnikowi rolę podglądacza, który z wypiekami na twarzy przewraca kolejne strony. Może to przewrotność tytułu, gra z czytaczem, ale w pewnym momencie można poczuć się jak takie dziecko przyłapane na gorącym uczynku podglądania. Układ utworów intryguje, zachęca do wczytywania się w kolejne strony.
Bohaterów "Bzyka" poraziło uczucie, ale wiersze nie tylko tego dotyczą. Co chwilę czytelnik dowiaduje się o przepaściach dzielących tych dwoje: przede wszystkim przepaść wiekowa, którą martwi się mężczyzna, a kobieta bagatelizuje. Ta różnica wiąże się z bagażem doświadczeń - on więcej dźwiga niż ona. Problemem też jest odległość. Okazuje się jednak, że pożądanie, miłość zasypać może każdą przepaść. Pojawiają się marzenia, coraz śmielsze obietnice, wyznania.

Jeśli mówimy o "Bzyku...", to każdy chyba przyzna, że jest to poezja dotyku i ciała. Ten pierwszy jest bardzo istotny dla kochanków - pobudza zmysły, wzbudza pożądanie; to wreszcie pod dotykiem męskich dłoni kobieca talia może się spalić. Ciało, jak to w erotykach bywa, i tu jest znaczące. Lecz nie idealizowane, a sflaczały brzuch, wygłodniałe oczy, siwa głowa wyglądają ze stron "Bzyka". I to nic a nic nie przeszkadza, by ona nadal wyznawała mu miłość i go pożądała!
Dialog zbudowany w erotykach niesie ze sobą ogromny ładunek pożądania, ale też zniecierpliwienia, jakie wielu z nas odczuwało w chwilach uniesienia. Każdy wiersz zdaje się być kolejną częścią garderoby zdejmowanej w pośpiechu, aczkolwiek z pewnego rodzaju zmysłowością. A na koniec okazuje się, że wciąż coś do zdjęcia zostaje. Bo rozmowa urywa się, nie zostaje zakończona, jak każda historia miłosna w prawdziwym życiu.

Tomik Grabarz i Rozenfelda czyta się jednym tchem i z zaciekawieniem. Dlaczego? Może dzięki niezwykłej obrazowości? A może za sprawą wyczuwalnego dotyku w poezji tej pary? Na pewno pomocny jest sposób pisania - zwykły o sprawach niezwykłych, jakimi są pożądanie, zauroczenie i inne pochodne uczucia. Do kogo ten tomik trafi? Do wszystkich, którym uczucia w nim opisane są nieobce i żadne specjalistyczne narzędzia potrzebne nie są, wystarczy serce.


J. Grabarz, A. Rozenfeld, Bzyk. Wiersze nie dla dzieci, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2008.

4 maja 2012

Stracony czas nad "Utraconym rajem"

Są takie książki, które ma się ochotę odłożyć po dwóch przeczytanych stronach. Są takie książki, które żal stawiać na półki obok innych. I niestety ostatnio z taką miałam, czy nadal mam do czynienia.
 "Utracony raj" Notebooma zapowiadał się interesująco, porywająco wręcz. Autor pretendujący do Nobla, książka polecana przez uznanych autorów. Określana jako śmiała, oczyszczająca. Mnie ani nie oczyściła, ani nie zdumiała swoją odwagą.

 Z jednej strony mamy opisaną historię dwóch kobiet. Narratorką pierwszej części jest jedna z nich - kobieta po przejściach (wielokrotnie zgwałcona) - Alma. Za sprawą tej drugiej obie udają się w podróż do Australii. Tam zderzają się ich dziewczęce jeszcze marzenia z rzeczywistością, ale też bohaterki odgrywają role aniołów w grze miejskiej. Dzięki temu Alma poznaje krytyka literackiego Erika. Po wielu latach spotykają się ponownie - w pewnego rodzaju sanatorium. Podobno Erik to człowiek, który przestał walczyć o siebie. Podobno dzięki Almie może się otrząsnąć. Podobno.

 Płytkie kreacje bohaterów nie ułatwiają czytania, wręcz przeciwnie. Alma nie zyskała mojej sympatii, czy nawet współczucia. Erik wzbudzał irytację. Gdyby w prawdziwym życiu istnieli tylko tacy mężczyźni, wypadałoby tylko strzelić sobie w łeb. Tych dwoje bohaterów spotyka się dwa razy w utworze Notebooma. I mimo że miał to chyba być w zamyśle autora punkt programu, to wypadł dość słabo. Książka podobno mówi o dojrzewaniu, konfrontacji marzeń (tak zapowiada notka na końcu książki), a historia tych dwojga przypomina nieco kiczowaty romans. Niestety. Gdzieś w tle łopoczą niemal bez przerwy skrzydła aniołów. Aż chciałoby się zapytać: ależ po co?

Ciekawym zabiegiem mógłby być autotematyzm pojawiający się w prologu i epilogu. Objawia się narrator- kreator literackich światów i jak na początku stara się zainteresować czytelnika opowiadaną właśnie historią, tak pod koniec podąża za kimś innym. Tyle że i ten wątek sprawia wrażenie zlepianego i upychanego w zamysł, który nie do końca jawi się przed zwykłym, szarym czytelnikiem. Ten bardziej wymagający może zacząć się zastanawiać nad sensem uczynienia narratora z Almy w jednej z części książki. Czy jest ona prawdziwym narratorem, a może to jedynie gra głównego narratora z czytelnikiem? Do jakich wniosków ma zatem doprowadzić? Czy historia Almy jest tylko jej historią?

 Prowadzona narracja jest raczej zniechęcająca, płytka. Szybciej męczy niż zachwyca. Przez to historia Notebooma staje się mało przekonująca i zwyczajnie nie porywa czytelnika. Otrzymuje on raczej kiepską historię, w której trudno doszukiwać się tej głębi zmuszającej do refleksji.

 Większość się zachwyca tą książką, ale ja jej podziękuję. Wymęczyłam się za wszystkie czasy. Nie mam nic przeciwko krótkim formom, ale tu ona przeszkadzała. Tak naprawdę miałam wrażenie, że sam pisarz umęczył się, tworząc bohaterów, opowiadając ich historię. Wydumana i pustosłowie. To dwa określenia, które tłukły się w mojej głowie podczas czytania "Utraconego raju". Niestety nie polecam.

 Cees Noteboom, Utracony raj, przeł. Ł. Żebrowski, wyd. W.A.B., Warszawa 2012.