Ważne informacje i terminy



11 kwietnia 2012

O czworgu dziwaków, którzy się pokochali

Dawno, dawno temu... przechodząc obok uniwersyteckiej księgarenki zamachała do mnie książka. Jej tytuł brzmiał: "Po prostu razem". Skoro do mnie kiwała literami, nie mogłam zostać obojętna i zakupiłam powieść Anny Gavaldy, a w domu się zaczytałam.
Tak naprawdę nie można powiedzieć krótko, o czym jest książka. O przyjaźni? O dziwactwach? O starości? O pożądaniu? O miłości? O pokonywaniu słabości? O trudnych relacjach dorosłe dzieci - rodzice? O...?
Poznajemy tu świat troszkę znerwicowanej i tajemniczej na początku Camille; chwilę później pojawia się gburowaty mistrz kuchni - Frank oraz jego przesympatyczna babcia Paulette. Poznajemy też zakompleksionego, zdziwaczałego i jakby przybyłego z innej epoki Philiberta.
Co łączy tych czworo ludzi? Turbulencje życiowe, a później jedno paryskie mieszkanie.
Początkowo narracja może czytacza odstraszyć. Dość trudno wejść w świat tej powieści, ale warto się potrudzić chwilę, by zostać zwyczajnie oczarowanym.
Okazuje się bowiem, że czworo obcych i tak kontrastowych ludzi może się polubić, pokochać i stworzyć rodzinę.

Lubię wracać do tej powieści, ponieważ za każdym razem oczarowuje mnie inna historia. Za pierwszym razem najbardziej koncentrowałam się na relacji Franka i Camille. Ostatecznie oczywiście łączy ich uczucie (i miłym zaskoczeniem dla czytacza może być fakt, że przemykają oni w innej powieści tej autorki), ale jest to miłość szorstka, pełna namiętności, ale też zwykłego lubienia się. Choć ta sympatia właśnie skrywana jest pod skorupą najpierw niechęci, a następnie udawanej obojętności. Lubię takie szorstkie uczucia. I przyznam, że zazdroszczę Camille tego Franka - niby gburowatego, a w duszy troskliwego.

Gdy czytałam po raz kolejny "Po prostu razem", skoncentrowałam się na relacji Franka i jego babci. Starsza pani, gdy łamie sobie biodro, może liczyć jedynie na swojego wnuka. Niestety on, aby paradoksalnie zaopiekować się babcią, nie może jej do siebie wziąć, ani nie może z nią zamieszkać. Paulette wobec tego zostaje umieszczona w domu opieki i bardzo jej z tym źle. Frank co tydzień ją odwiedza, ale nie jest to wystarczające. I trudno się dziwić starszej pani. Ostatecznie zostaje wręcz porwana przez troje bohaterów do paryskiego mieszkania, a później razem z Camille zamieszkuje w swoim domu. Jak toczą się dalej losy babci Franka, nie powiem. Ale jest to ciepła, wzruszająca opowieść.
Uwagę zwraca również wywodzący się z arystokracji Philibert. Ten dziwny młody mężczyzna na kartach tej powieści toczy bój nie tylko z sobą, ale i z rodziną. Walczy o siebie, o wyrażanie siebie, o akceptację swojej osoby. I wychodzi z tej wojny zwycięsko, a każdy kto podczas czytania trzymał kciuki za tego bohatera, uśmiecha się, czytając ostatnie strony powieści Gavaldy.

Sposób prowadzenia narracji (i myślę, że duże ukłony należą się również tłumaczowi) sprawia, że te postaci stają przed oczami czytacza jak żywe, a zapachy gotowanych przez Franka potraw można niemal poczuć. Kiedy zaczyna się czytać tę powieść, nie można się oderwać. Dosłownie. Przenosi czytacza w inny świat - wcale nie lepszy, bo bohaterowie nie mają łatwego i przyjemnego życia. Mają jednak coś, czego czasem w prawdziwym życiu brakuje - spotykają na swojej drodze ludzi, którzy zaczynają być dla nich i stają się rodziną. Ta powieść pokazuje coś jeszcze bardzo istotnego - więzy krwi nie świadczą o byciu rodziną, o tym stanowi niewidzialna i tajemnicza nić, która na szczęście oplata wszystkich bohaterów od pierwszego spotkania...

4 kwietnia 2012

Alzheimer w powieści - niemożliwe?

Są takie książki, które czyta się trudno. I powodem nie jest źle prowadzona narracja lub nudna historia, czy płytcy bohaterowie. Są takie książki, które przypominają nam o wydarzeniach z naszego życia. Kiedy usłyszałam o "Motylu" Lisy Genovy początkowo nie byłam pewna, czy chcę go przeczytać. Czasem trudno zmierzyć się jeszcze raz z pewnymi wspomnieniami, doświadczeniem czegoś nie do pojęcia. Powieść tej amerykańskiej pisarki opowiada o kobiecie mierzącej się z chorobą Alzheimera. Kilka lat temu Alzheimer niestety zawitał i do mojej rodziny. Było to trudne doświadczenie. I ten trud jest opisany w "Motylu".

Historia niby banalna. Pięćdziesięcioletnia kobieta nagle ma problemy z pamięcią. Nie może znaleźć kluczy, później gubi się i nie wie, jak wrócić do domu. Zapomina o służbowym wyjeździe. Lawina dziur pamięciowych zmusza ją do wizyty u lekarza. Po badaniach wyrok brzmi: Alzheimer. Banał, prawda?
Tylko to, co się dzieje później, banalne nie jest. Podczas czytania tej książki, wszystko do mnie wracało. Nocne wędrówki po mieście. Podpalenie siebie. Zalanie wodą mieszkania. Niewytłumaczalna agresja. Niepoznawanie miejsc. Niepoznawanie bliskich osób.

W "Motylu" ważna jest oczywiście sama Alice, bo tak ma na imię nasza bohaterka. Profesor na uniwersytecie, żona, matka, kobieta w kwiecie wieku. Nagle okazuje się, że nie wie, jak prowadzić zajęcia. Nagle przestaje być użyteczna na uczelni. Później przestaje być użyteczna w domu. Genova, kreując Alice w realistyczny sposób, bardzo dokładnie oddaje rozpadanie się osobowości, człowieczeństwa osoby chorej na Alzheimera. Autorka uświadamia czytelnikowi, że ta choroba to nie jest zwykłe zapominanie. Ta choroba odziera człowieka z godności, zabiera jemu wszystko, co posiadał, całe życie.
W tej powieści ważna jednak jest nie tylko główna bohaterka. Ważne jest też jej otoczenie - współpracownicy, rodzina. Początkowe niedowierzanie przeradza się w pytanie "I co dalej?". Genova uświadamia czytelnikowi, że Alzheimer w rodzinie to całkowite przewartościowanie życia absolutnie wszystkich. To radzenie sobie z powolnym traceniem kogoś bliskiego. Pisarka pokazuje, że Alzheimer w okrutny sposób traktuje nie tylko tego, którego dotyka bezpośrednio. Rodzina Alice musi nauczyć się bardzo szybko żyć z osobą poważnie chorą, z człowiekiem, którego osobowość znika z dnia na dzień.

"Motyla" czytałam w skupieniu, często odkładając książkę i wracając do wspomnień sprzed kilku lat. A po jego przeczytaniu mogę powiedzieć, że rozumiem więcej niż wtedy. To też przemawia za tą książką. Autorka wyjaśnia w dość przystępny sposób rozwój choroby, o której wciąż mało wie zwykły, szary człowiek. Poza tym tych, którzy mają szczęście i nie spotkali pana Alzheimera, z pewnością porazi gamą uczuć, szczegółowym studium osoby zmagającej się z tą chorobą. Na okładce mojego egzemplarza komentarz innego pisarza brzmi "boleśnie prawdziwa" i to najkrócej i najlepiej ocenia tę książkę.